piątek, 18 lipca 2014

Rozdział 10 "Spisek"




     Mój krzyk rozniósł się po pokoju. Boże, on mi coś chce zrobić! Jestem tego pewna. Nasza obecność w tym pokoju nie wróży nic dobrego.
-Zamknij się, nic ci nie zrobię!- warknął.
Boże, on warknął na mnie!
Co? Kto normalny warczy na kobiety?
No chyba, że w łóżku. Co? Co ja gadam?
Co ja co, ale chciałabym z nim wylądować w łóżku... CO?! Nie, cofam to, on jest okropny. Ale i tak przystojny... Ma niesamowite rysy twarzy, włosy, oczy... CO?!
Wariuję tu.
-To co w takim razie my tu robimy?- zapytałam głośno i podeszłam do niego. Jestem niższa od niego o głowę. I co mi teraz zrobisz dupku? Podskakujesz?
-Mamy takie pojebane zadanie, mała- powiedział.
Co kurwa? Ja nie będę wykonywała tego zadania!
-Nie.
-Co nie? Damy im fajny pokazik?- zaśmiał się i poruszył znacząco brwiami.
-Tak- wzruszyłam ramionami.
-To na trzy zaczniesz krzyczeć "Louis" i zaczniesz jęczeć, czy co tam wy dziewczyny podczas seksu robicie.- odparł.
Co? Co? Co?
Ok, niech mu będzie. Pokiwałam twierdząco głową. Za chwilę wybuchnę śmiechem.
-Raz, dwa i trzy- szepnął.
-Louis! O tak, tak!- wykrzyknęłam.
Jęczałam jak najęta. Czemu? Jestem głupia.
-Pomóż mi- powiedział.
Klęczał na swoim stalowym łóżku w stronę ściany i pchał zagłówek jeszcze bliżej muru przez co on pukał w ścianę. Podbiegłam do niego i wskoczyłam na łóżko. Złapałam mocno z ramę i pchałam do przodu i do tyłu. W miedzy czasie trochę skakaliśmy po materacu.
-Tak!- wykrzyknęłam tak żeby mieć pewność, że wszyscy to usłyszeli. 
-Pamiętaj, że nikt ma się nie dowiedzieć o tym spisku.- szepnął i zaśmiał się cicho.
-Tak, Louis, tak!
Wstaliśmy z łóżka i podeszliśmy do drzwi. Louis ustał na przeciwko mnie i roztrzepał mi włosy, a ja mu się odpłaciłam.
-Byłaś cudowna- zaśmiał się.
-Ty też- wzruszyłam ramionami. Po chwili wybuchliśmy śmiechem.
-W pewnym momencie pomyślałem, że jesteś jakąś siostrą Brie Richter ale ona by się z tego nie śmiała, była sztywniarą, która miała wszystko. Ty jesteś inna. Opowiesz mi coś o sobie?- zapytał z nadzieją w głosie.
Co? Co? Co? Ja i Brie to dwie inne osoby. Znaczy ta sama, ale inaczej wyglądająca. Co?
Sama siebie nie mogę zrozumieć.
-Tak, ale innym razem. Mógłbyś mnie odwieźć do domu?- zapytałam.
-Jasne- uśmiechnął się.
Jejku, ale śliczny uśmiech.
     Zatrzymał samochód przed moim domem. Odwróciłam głowę w jego stronę i zapytałam:
-Może wejdziesz?
-Nie jest za późno?
Nie- zaśmiałam się.
-Nie będę wchodził bo twoi rodzice się wkurzą- wywrócił oczami.
-Ja nie mieszkam z rodzicami- oznajmiłam.
-Jak to?- zapytał zdezorientowany.
Jestem świadkiem koronnym, zabili moją przyjaciółkę, kiedyś mnie pobiłeś bo trzasnęłam twoimi drzwiami.
-Wytłumaczyłabym ci, ale to sprawa na dłuższe pogaduchy- westchnęłam.
-Pogaduchy? A co ja baba?- zaśmiał się.
-No ja tam nie wiem co ty masz w spodniach.
Na ten komentarz wybuchnął śmiechem. Naprawdę, nigdy nie słyszałam takiego fajnego śmiechu.
-Mogę ci dać swój numer.
Po zapisaniu jego numeru wyszłam z samochodu i uważałam żeby tylko nie trzasnąć drzwiami. Nie chcę powtórki. Przebiegłam krótki odcinek między pojazdem a domem i weszłam do środka. Przywitało mnie ciepło i cisza. Ściągnęłam buty i poszłam do salonu gdzie w fotelu spała Pani Darwin. Sięgnęłam z szafki koc aby ją przykryć. Niech śpi, dobrze jej to zrobi. Mój telefon zawibrował w mojej kieszeni. Na wyświetlaczu zobaczyłam napis "NUMER ZASTRZEŻONY". W tym momencie zaczęło się robić dziwnie. Odebrałam.
-Hej Jill- usłyszałam zachrypnięty głos.
-Um, hej. Kto mówi?- zapytałam, włączyłam telewizor i zaczęłam skakać po kanałach.
-Twój koszmar Brie.- Ktosiek rozłączył się a telewizor zgasł.
Co?!
-Cześć Brie- tym razem to nie był głos z telefonu. Ktoś stał za mną i tym kimś była kobieta.
Szybko się odwróciłam i zobaczyłam sylwetkę przypominającą moją matkę. Co z wami?! Dajcie mi spokój.
-Co ty tu robisz i skąd wiesz, że to ja?!- krzyknęłam.
-Ja wszystko wiem Jill- zadrwiła. 

_____________________________________
____________
___
_

ZABIJCIE MNIE ZA MIESIĘCZNĄ ZWŁOKĘ! 
BŁAGAM!
NIE BĘDĘ SIĘ TANDETNIE TŁUMACZYĆ, ŻE BYŁAM PRZEZ MIESIĄC CHORA I TAKIE TAM. 
ZAWALIŁAM. ZAWALIŁAM PO CAŁOŚCI. 
KRÓTKI WYSZEDŁ BO NIE MAM WENY, PISZĘ PIĘĆ FF NA RAZ I WSZYSTKO MI SIĘ W GŁOWIE MIESZA. 
UFFF. 
3 KOM.= NOWY ROZDZIAŁ.

piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 9 "Prawda czy wyzwanie?"

CZYTASZ=KOMENTUJESZ


     Ucieczka to jedyne co mi zostało, ale jestem zbyt wielkim tchórzem żeby uciec. Dziwne co? Boję się ucieczki. Coś w głębi mnie boi się, że on znowu mnie pobije za zbyt mocne zamknięcie drzwi od samochodu. 
Będzie dobrze nie bój się, zawsze dawałaś radę kiedy Michael coś ci robił. Brie znowu dała o sobie znać. Jednak muszę zrozumieć, że ona już nie istnieje i istnieć nie będzie. Jestem Jill! Nie Brie. Ona była słaba i młoda, niedoświadczona przez los. 
Kłamiesz!
Zamknij się! Byłaś słaba bo ciągle uciekałaś.  W tym momencie chciałabym być niewidoczna. Nie patrzyłam na nikogo innego jak w te niebieskie oczy. Jak zawsze pokerowa twarz, panie Tomlinson. Godne podziwu. 
-Poznajcie wszyscy Jill- pierwszy odezwał się Liam. 
-Ojej, jaka ona piękna!
Ja pier... Znam ten głosik. Odwróciłam się w stronę właścicielki tego głosiku i co?! Maryse? Obściskująca się z Harry'm? 
-Maryse jestem- wstała i objęła mnie.- To Harry, Niall, Zayn, Louis a Liama już poznałaś- zaśmiała się. 
-Miło mi- uśmiechnęłam się smutno. 
Szczerze? Bałam się jak cholera. Ciekawe czy Maryse nadal jest prostytutką i jeszcze jedno... JAK ONI WSZYSCY ZNALEŹLI SIĘ W BOSTONIE?! No jak?!
-Siadaj. - Maryse popukała miejsce obok siebie.- No więc skąd jesteś? No bo nie brzmisz na Amerykankę, bardziej na Brytyjkę. Może coś też europejskiego. Ale nie wiem co. - powiedziała na jednym tchu.
-Mieszkałam w Anglii od szóstego roku życia a urodziłam się w Petersburgu.- Nie kłamałam, mówiłam najszczerszą prawdę. Nie umiem kłamać.
-Ojej, my wszyscy mieszkaliśmy w Anglii, teraz mieszkamy tu- przytuliła się do Harry'ego.
Jak oni mogą być razem?! Przecież ona "pracowała" dla Zayn'a.
-Miło mi widzieć twarze z starego miejsca zamieszkania- uśmiechnęłam się życzliwie do wszystkich.
-A powiedz, kogo znasz z Londynu? Bo jestem pewna, że jesteś akurat stamtąd- rzucił Liam siadając obok.
Warto im mówić o tym, że znam Maxine? Może warto?
-Znam Maxine Perez, ale nie miałam z nią kontaktu bardzo długo- powiedziałam, a przy stoliku nastała cisza. Każdy wymieniał między sobą spojrzenia. Maryse się zaśmiała, sięgnęła przez stolik i złapała moją dłoń.
-Nie przejmuj się, ona podobno nie żyje już jakieś pół roku- uśmiechnęła się nerwowo.
-Naprawdę?- udałam zaszokowaną.- No tak słyszałam coś o tym, moja mama tam mieszka. Podobno ją zamordowali...
-Prawda- westchnął Niall.
-A ktoś jeszcze został zamordowany?- zapytałam.
-Tak, Brie Richter- powiedział Louis.
Co? Ja? Że niby mnie zamordowano? Stop, sorry, ja już nie jestem Brie. Zawsze o tym zapominam. No, ale dlaczego uznali mnie za zamordowaną?
-Ahh... tak, znałam ją.
Wszyscy obróciliśmy się w stronę Maryse. Ta tylko uśmiechnęła się i wstała.
-Jill, chodź ze mną do toalety.
Nie czekała nawet na moją zgodę tylko pociągnęła mnie w stronę damskiej toalety. Odwróciła się do mnie i popatrzyła w moje oczy. Jej rysy twarzy złagodniały.
-Brie?
-No tak- potarłam się po ramieniu. Było strasznie niezręcznie. 
-Ale co się stało?- przytuliła mnie w geście pocieszenia.
-Nie mogę ci powiedzieć, przepraszam- wzruszyłam ramionami.
     Tak się stało, że wylądowałam w domu Liam'a w którym mieszkają wszyscy. Nie sądziłam, że oni mają aż tyle kasy żeby pozwolić sobie na taki dom. Ściany w kolorach szarości, meble w kolorach czerni i bieli. Podłogi są jasnobrązowe i przepięknie się błyszczą.
-Gramy w butelkę?- wykrzyknął ktoś za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam Niall'a.
-Stary, zawsze!- wykrzyknęła Maryse ściskając w dłoni pustą butelkę po szampanie.- Mam butelkę.- pomachała nią przed oczami Harry'ego.
     Dziubek butelki zatrzymał się na Louis'ie. Maryse zaśmiała się, bo to ona kręciła butelką i to oznaczało, że ma już jakiś szatański plan. Poprawiła się na swoim miejscu i wyszczerzyła zęby.
-Musisz spędzić z Jill pół godziny w swoim pokoju, bez możliwości wyjścia- rozkazała.
Wiedziała, że Louis wybierze wyzwanie. Musiała to wiedzieć.
Tomlinson wstał i podał mi rękę, którą złapałam. Zaprowadził mnie do, jak mniemam, swojego pokoju. Przeważały w nim kremowe barwy, co było dziwne. Spodziewałam się czerni i szarości. I on jest niby gangsterem?

_______________________________
_____________
____
_

WRÓCIŁAM! 
PRZEPRASZAM ZA MOJĄ ZGUBĘ, ALE MIAŁAM ZABIEGANIE Z ZAKOŃCZENIEM ROKU W MOJEJ STAREJ (JUŻ) GIMBIE... 
(HEHE NIE JESTEM JUŻ GIMBUSEM :3 ) + PISZĘ 2 FF NA LAPKU W TYM SAMYM CZASIE -,-

CO SĄDZICIE O "NOWYM" TOWARZYSTWIE JILL? 

 MAM NADZIEJĘ, ŻE WYROBIĘ SIĘ Z ROZDZIAŁEM DO WTORKU BO W PONIEDZIAŁEK JADĘ ZAWIEŹĆ ŚWIADECTWO DO SZKOŁY A W WEEKEND PRZYJEŻDŻA RODZINA -,- 
MAM NADZIEJĘ,  ŻE ROZUMIECIE MÓJ BÓL... xd 
NO I KOLEGA NA ZAKOŃCZENIU W MOMENCIE KIEDY MNIE PRZYTULIŁ TO SIĘ POPŁAKAŁ xd (TAK, O TB MÓWIĘ SEWERYNKO)
BRAWA DLA NIEGO! 

3 KOM.= NOWY ROZDZIAŁ <3

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Rozdział 8 "Prąd"

CZYTASZ=KOMENTUJESZ

     Mogłabym pomyśleć, że Boston zostanie moim azylem. Jednak czy tak się stanie? Strasznie się boję tego co będzie kiedyś... za rok... za tydzień... jutro? Teraz ważne jest moje nowy życie, wydaje mi się, że będzie lepsze od poprzedniego. Może znajdę swoją miłość?  Będzie mi łatwiej? 
     Wypakowałam zakupy z papierowej torby. Lee już zdążyła się sama rozebrać i włączyć bajki. Wszystkie mrożonki włożyłam do zamrażalnika a resztę powkładałam do lodówki i szafek. Dzisiaj na obiad postanowiłam zamówić pizzę, ponieważ nie mam talentu do gotowania. Z lodówki odczepiłam kartkę z numerem pizzerii a z kieszeni spodni wyciągnęłam telefon.Kiedy pizza była zamówiona usiadłam na kanapie obok Lee. Dziewczynka spokojnie oglądała "Krowę i kurczaka". Nie wierzę, że ta bajka jeszcze leci w telewizji. Kiedy byłam mała mama zabraniała mi to oglądać, właściwie to zakazywała mi oglądać cokolwiek. Zawsze twierdziła, że bajki źle wpływają na dzieci.
-Mamo... Ym... Jill?- zająknęła się mała.- Mogę mówić do ciebie "mamo"?- zapytała.
-Ojej, oczywiście, że tak- uśmiechnęłam się do niej.
-W takim razie, mamo, ja pójdę się pobawić- uśmiechnęła się i pobiegła na górę.
Wzięłam do ręki pilot i włączyłam na kanał, na którym leciał wrestling. Od dziecka byłam wielką fanką wrestlingu. Jednak oglądałam go tylko u babci. Zawsze podobał mi się Randy Orton. Na jego widok dostawałam palpitacji serca. Był idealny w każdym calu. Jednak kiedy dowiedziałam się, że ma żonę i córeczkę płakałam jak idiotka przez tydzień. Moją kolejną miłością był Cm Punk. Ten to miał tatuaże! Najpiękniejsze na świecie. Kiedy byli w Londynie postanowiłam ich wszystkich dopaść i zrobić sobie z nimi zdjęcia. Udało mi się! To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu.
Popatrzyłam w ekran i nie mogłam uwierzyć!
-Vnimaniye!- krzyknęła blond włosa kobieta. No cholera. Wszystko fajnie, spoko, ale co do kurwy nędzy robi tam moja matka?!
Nie słyszałam już jej głosu, nie interesowało mnie to. Obok niej pojawił się wielki goryl, znaczy mężczyzna. I to nie byle jaki mężczyzna. To człowiek który pracował z Michaelem! Ja pierdolę!
Siedziałam i oglądałam wrestling jeszcze bardzo długo, w tym czasie zdążyłam już zjeść całą pizzę. Lee stwierdziła, że pójdzie już spać. Nie zorientowałam się kiedy wybiła dwudziesta pierwsza. Usłyszałam pukanie do drzwi. Podeszłam do nich i w progu zobaczyłam panią Darwin. Mieszka w domu obok i jest samotną, starszą, siwowłosą kobietą którą poznałam już drugiego dnia mieszkania w Bostonie.
-Dobry wieczór Jill- uśmiechnęła się.
-Dobry wieczór- odwzajemniłam gest.
-Kochana, jest sobota nie myślałaś żeby wyjść gdzieś, zabawić się?- zapytała.- Ja mogłabym zostać z małą.
-Ojej, miło z pani strony i z chęcią skorzystam z pani pomocy.
-To idź się przygotować, kochana- uśmiechnęła się z życzliwością.

     Przyemierzyłam całą szerokość sali i dotarłam do baru gdzie zamówiłam sobie jednego drinka. Można powiedzieć, że "bawiłam" się niesamowicie. Taak, mówiąc "niesamowicie" mam na myśli do dupy. Nikogo nie znam, oni mnie też nie znają.
Obok mnie usiadł przystojny mężczyzna. Musiał mieć około 20 lat. Miał kolczyki w wardze i mnóstwo tatuaży na rękach. Co by nie powiedzieć, był niesamowicie przystojny. Uśmiechnęłam się do niego.
-Hej, jestem Liam- podał mi rękę.
-Hej, jestem Jill- zaśmiałam się. Podałam mu rękę, którą on ku mojemu zaskoczeniu pocałował.
-Zatańczysz piękna?- zapytał z uśmiechem.
-Zawsze- zsunęłam się z krzesła barowego przy pomocy jego ręki.
Zaprowadził mnie na środek parkietu w momencie kiedy z głośników rozbrzmiała piosenka Rihanny "Pour It Up". Zaczęłam się ruszać w rytmie muzyki. Nie sądziłam, że potrafię się tak ruszać. Odwróciłam się tyłem do mojego partnera i zaczęłam pocierać tyłkiem o jego krocze.
Kurwa, Brie co cię nawiedziło?, głos w mojej głowie dał o sobie znać.
Nie słuchałam tego głosu tylko nadal robiłam to co wcześniej. Jego duża dłoń wylądowała na moim brzuchu i kontynuowaliśmy ocieranie się o siebie. Między nami robiło się gorąco. Wiedziałam, że kiedy piosenka się skończy będę musiała się zmyć, ponieważ to może się źle skończyć.
-Pójdziemy do mojego stolika. Musisz poznać moich znajomych.- szepnął mi do ucha.
Złapał mnie za rękę i pociągnął mnie do stolika przy którym siedziało pięć osób. A w tym pewny niebieskooki osobnik którego miałam nadzieję nigdy nie spotkać.

__________________________________
______________
___
_
WITAJCIE WSZYSCY! 
PRZEPRASZAM ZA MOJĄ ZWŁOKĘ ALE MAM NATŁOK NAUKI. 
NO I TERAZ POMYŚLICIE SB " CO ZA IDIOTKA NAUKA NA KONIEC ROKU..." ALE TAKA PRAWDA. MAM DO POPRAWY GEOGRAFIĘ BO CHCĘ SKOŃCZYĆ GIMNAZJUM I NIE KIBLOWAĆ. ;c POWIEM WAM, ŻE SIĘ BOJĘ BO MAM TAKĄ GŁUPIĄ BABKĘ KTÓRA SIĘ NA MNIE UWZIĘŁA... 
NO I MIAŁAM JESZCZE BIERZMOWANIE I ZAŁATWIAŁAM MSZE ŚW ZA BABCIĘ, DZIADKA, WUJKA I ZA MOJEGO CHŁOPAKA. 
YMMM... NO WIĘC CO DO MOJEGO ŚP. CHŁOPAKA TO BIEDNY SIĘ ZAĆPAŁ BO, CÓŻ, NIE DAŁ SB RADY. 
DOBRA! KONIEC TEMATU! 
NO I WGL PEŁNO SPRAW, JESZCZE DO TEGO W PONIEDZIAŁEK, ZA TYDZIEŃ, JEDZIEMY NA WYCIECZKĘ ITD. WIĘC : 
NOWY ROZDZIAŁ = 4 KOM. 
PRZY POPRZEDNIM ROZDZIALE BYŁY 4 KOM. I MAM NADZIEJĘ, ŻE TO SIĘ UTRZYMA XD 
BUŹKA!   



środa, 14 maja 2014

Rozdział 7 "Druga twarz"

CZYTASZ=KOMENTUJESZ 

     Usiadłam na schodach od werandy. Wszystko skończone. Na ulicy obok domu stały cztery karetki i kilkanaście radiowozów policyjnych. Dwóch ratowników medycznych wynosiło właśnie czarny worek z ciałem. Worek z ciałem Maxine. Los zabrał jedną z moich koleżanek. Pewna kobieta ubrana w mundur policyjny usiadła obok mnie, na środkowym schodku werandy. Była strasznie chuda. Blada i chuda.
-Czy mogę ci zadać kilka pytań?- zapytała cicho, a ja tylko pokiwałam głową do góry i na dół.- Czy wiedziałaś, że w to wszystko może być wmieszanych więcej ludzi a nie tylko Michael Killings?
-Wiedziałam, on ma wielu ludzi na całym świecie. Pracują dla niego za jakieś długi lub z własnej woli. To co się działo w jego siedzibie było straszne. Kiedyś miałam z nim bardzo dobre kontakty i codziennie bywałam w tym miejscu. Każdą kobietę widziałam tylko raz w życiu. Nigdy więcej żadnej nie widziałam. Dobrym przykładem była Irie Benson- powiedziałam a ona westchnęła głośno.- chodziłam z nią do klasy, widziałam ją w jego siedzibie w poniedziałek a we wtorek nie przyszła do szkoły i już nigdy jej nie widziałam. Jedynie ja przeżyłam. Trzy miesiące temu uciekłam zaraz po tym kiedy Michel chciał mnie zaciągnąć do jego pokoju. Zdążył mnie złapać i okaleczył mnie tępym szkłem.- pokazałam swój ślad na ramieniu. Była tam jeszcze jedna dziewczyna która uszła z życiem. Za noc spędzoną z którymś z nim dostała pieniądze i to nie małe. Była moją przyjaciółką a teraz nie wiem czy żyje. Może mi pani powiedzieć co się stało z Maryse Ouellet?- zapytałam.
-Pani Ouellet została zabrana wraz ze swoją siostrą do siedziby Londyńskiego FBI- oznajmiła kobieta.- Panią też tam zabierzemy, za dużo pani widziała. A teraz ostatnie. Czy zna pani Louis'a Tomlinson'a?
-Nie znam go- powiedziałam z kamiennym wyrazem twarzy.
Nigdy nie przyznam się do tego, że go znam. Jest człowiekiem który mnie chciał zniszczyć i mnie pobił. Akurat w tym momencie musiały dać o sobie znać moje poobijane żebra. Dlaczego ja?!
     Zostałam przewieziona do ogromnego budynku radiowozem policyjnym. W holu kręciło się mnóstwo ludzi w mundurach; tych policyjnych i nie tylko. Większość przestrzeni została stworzona ze szkła. Kobieta z którą tutaj przyjechałam poprowadziła mnie do windy i nacisnęła guziczek z numerem piętra 21. Winda jechała strasznie szybko, za szybko. Kiedy właz otworzył się z charakterystycznym brzdęknięciem, kobieta położyła dłoń na moich plecach i poprowadziła mnie przez korytarz. Prosto do gabinetu. Za biurkiem siedział mężczyzna w garniturze.
-Witam Panno Richter- powiedział.- Jestem Nathaniel Johnson. Usiądź, proszę.- ręką wskazał na krzesło.
Zdążyłam zauważyć, że babka zdążyła się już ulotnić.
-Wydaje mi się, że nie wiesz po co tu jesteś. Ale już ci tłumaczę. Zostaniesz objęta programem ochrony świadków.
-Czyli będę świadkiem koronnym?- wcięłam się mu w słowo.
-Tak, Panno Richter.- przewrócił oczami. Z szuflady wyciągnął białą teczkę i podsunął ją w moją stronę.- Od dzisiaj to twoje nowe życie. Wszystkie ważne rzeczy są zamieszczone tutaj.

IMIĘ I NAZWISKO: Jill McCoy
DATA URODZENIA:  23.05.1993 r.
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: 559 MA-145, Boston, Massachusetts, USA. 
Brak bliskiej rodziny, samotna matka z dzieckiem (Lee, data ur.: 25.09.2008 r.). 

Popatrzyłam na mężczyznę za biurkiem.
-Ale ja nie mam dziecka- oburzyłam się.
-Zostanie ono adoptowane, nawet ona będzie żyła w błędzie.- powiedział.- Przeprowadzisz się do Bostonu kiedy skończymy twoją przemianę, nie możesz przypominać siebie. To by było zbyt duże zagrożenie. W tym wypadku musimy przeprowadzić na pani operację plastyczną i nie tylko. Czy wyraża pani zgodę?- zapytał.
Boże! Operacja plastyczna? Czy ich do reszty pogięło?!
-A co z moją matką?
-Od dzisiaj jesteś uznana za zaginioną.- wzruszył ramionami.
-Dobrze, zgadzam się.

     Przez ostatnie pół roku czułam się jak królik doświadczalny. Każdy nade mną skakał, pytał się czy jest mi coś potrzebne.
Udawałam, że nic mnie nie boli, ale tak nie było. Wszystko, każda mała część mnie, bolała jak nie wiem.
Na twarzy, przez ostatnie kilka miesięcy, miałam pełno plastrów i bandaży.
Skóra, nie miała już takiego bladego odcienia, był ciemniejsza. Moje włosy były czarne i kręcone, można powiedzieć, że to szopa.
Dzisiaj lekarze mają mnie wypuścić z kliniki. Agenci zadbali o to żebym miała pomoc sanitarną i moje operacje były przeprowadzane w prywatnej klinice. Wydaje mi się, że wydali na mnie miliony. Teraz mam uczucie, że mogłabym konkurować z modelkami w konkursach piękności. Bynajmniej tak się czuję. Nie wyglądam tak jak kiedyś. Zmienił się również mój charakter. Jestem spokojna, nie umiem nikomu odszczekać. Wiem jak się zajmować dzieckiem. Moje podejście jest inne, teraz cieszę się, że będę miała córeczkę. Jeszcze jej nie widziałam a już ją kocham.
     Siedziałam w swoich nowych ubraniach na krześle koło łóżka. Na dworze padał śnieg, ale to przecież normalne, mamy grudzień.
Na łóżku leżała piękna, zielona kurtka. Do mojego pokoju wszedł lekarz, który prowadził mój pobyt tutaj.
-Ktoś na ciebie czeka Jill- powiedział i uśmiechnął się. Zdziwiłam się, kto to mógł być?
Zgarnęłam kurtkę z łóżka i podążyłam za lekarzem na korytarz. Na jego końcu koło drzwi stała kobieta w podeszłym wieku, Johnson i mała dziewczynka z długimi, blond włoskami.
Nathaniel zobaczył mnie i wszyscy ruszyli w moją stronę.
-Dzień Dobry- zwróciłam się do nich.
-Dzień Dobry, Jill- odpowiedział mężczyzna.- To jest Pani Elizabeth Smith i pracuje w domu dziecka. A to moja Droga, jest Lee, twoja córeczka.
-Cześć Mała- uklękłam przed nią a ona uśmiechnęła się do mnie.- Chcesz żebym została twoją mamusią?- zapytałam.
-Tak- odpowiedziała cicho.
-Teraz zostaniecie przewiezione do Bostonu. Zadbaliśmy o to abyście miały tam wszystko.  W tym domu w którym będziecie mieszkały jest wszystko czego potrzebujesz. Mała jest zapisana do najbliższego przedszkola. Pamiętaj, że od teraz jesteś Jill McCoy- przypomniał, kiedy prowadził nas do samochodu.
Pani Elizabeth już nigdzie nie było a Lee szła obok mnie i trzymała się skrawka mojej kurtki. Podałam jej rękę, którą złapała. Już kocham tą dziewczynkę. Johnson otworzył nam drzwi od samochodu i zasalutował na co dziewczynka się zaśmiała. Kiedy Lee usadowiła się na swoim miejscu a otworzyłam ponownie drzwi od samochodu.
-Czy...
-Będę co jakiś czas dzwonił do pani- wciął mi się w słowo.
-Dziękuję.
-A no i jeszcze jedno!- z kieszeni swojej marynarki wyjął telefon i podał mi go.- Bym zapomniał- zaśmiał się.
Zamknęłam drzwi i czekałam na nowe życie.

________________________________
____________
__
_

COŚ KRÓTKI MI WYSZEDŁ, ALE JEST! 
TERAZ MAM DUŻO NAUKI BO KOŃCZĘ GIMBĘ I
CO BY NIE POWIEDZIEĆ CHCĘ ZDAĆ. 
ROZDZIAŁY WYCHODZĄ, JAKIE WYCHODZĄ, ALE STARAM SIĘ JAK MOGĘ I MAM NADZIEJĘ, ŻE TO DOCENICIE. 
CHCIELIBYŚCIE COŚ O MNIE WIEDZIEĆ? 
JAK TAK TO PISZCIE W KOM. I PRZY NASTĘPNEJ NOTCE COŚ WAM O SOBIE OPOWIEM XD 
OGÓLNIE TO KOCHAM WAS WSZYSTKICH, DZIĘKUJĘ TYM CO CZYTAJĄ I KOMENTUJĄ. 
NO WIĘC...
3 KOM. = NASTĘPNY ROZDZIAŁ XD

środa, 7 maja 2014

Rozdział 6 "Darmowa kurtyzana"


CZYTASZ=KOMENTUJESZ


     Usiadłam na miejscu pasażera. Strasznie ładnie pachnie w jego samochodzie. Typowymi męskimi perfumami, ale jednak ładnie. Na desce rozdzielczej było przyklejone zdjęcie jakiejś kobiety. Jej azjatycka uroda sprawiła, że poczułam się nijako. Miał przepiękną karmelową skórę, na zdjęciu wydawała się być miękka w dotyku. Była nieziemska. 
-Kto to?- zapytałam Tomlinson'a. 
-Ktoś, kto był dla mnie ważny- odburknął. 
-Jaka ona była?
Nie otrzymałam odpowiedzi. Uraziłam go? W sumie to nie chciałam tego zrobić. Na zapas, muszę trzymać język za zębami. Nie odzywał się jeszcze długi czas. Kurwa, kto to jest?!
-To była moja dziewczyna, Jill. Została zabita przez tego idiotę, Michael'a. Zabiję kiedyś skurwiela gołymi rękoma.- wysyczał przez zaciśnięte zęby.
-Rozumiem.- to tyle? Tyle mam do powiedzenia? A ile miała lat? No kurwa. Ja pierdolę. Przerzuciłam moje kolorowe włosy na jedno ramię. Zajebiście! Teraz będziesz zgrywać wielką panienkę do posunięcia? Nie!
     Nie rozmawialiśmy więcej, było cicho. Strasznie cicho.
-Gdzie cię odwieść?- zapytał cicho.
Podałam mu dokładny adres domu Maryse. Zwyczajny, w miarę duży dom. Nic specjalnego. On patrzył na niego z... odrazą? No co koleś?! Dom ci się nie podoba? Weź spieprzaj!
Trzasnęłam drzwiami od samochodu i poszłam w stronę domu.
-Brie!- krzyknął.
Odwróciłam się. Kurwa, idzie tu.  Jednym ruchem złapał mnie za szyję i ścisnął. No kurwa!
Coraz ciężej było mi złapać oddech.
-Puść- wyszeptałam.- Proszę.
-Z moim samochodem masz się obchodzić z należytym mu szacunkiem!-wykrzyczał mi w twarz.
-Przepraszam, puść mnie- wyszeptałam.
Przed oczami zaczynałam widzieć ciemne plamy. Wbił paznokcie w skórę mojej szyi. Jestem pewna, że zostaną jakieś ślady. Popierdoleniec. Puść no!
Jego ucisk lekko zelżał i po chwili puścił mnie odpychając z całej siły po czym ległam na ziemię. Ja pierdolę! Szybko przemieściłam się sunąc tyłkiem po trawi byle dalej od tego... psychopaty! Szybkim krokiem podszedł do mnie i złapał za moje włosy ciągnąc w górę. W moich oczach pojawiły się łzy. Kurwa!
-Puść mnie!- krzyczałam w spazmach bólu.
-Najpierw nauczysz się szacunku, szmato!- wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Zamknęłam oczy, kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Poczułam przezywający ból na moim policzku. Z moich ust wydobył się szloch. To tak, kurwa, boli! Rzucił mną o ziemię i kopnął w brzuch. Nie mogłam złapać oddechu. Zaczęłam głośno kaszleć i szlochać.
     Przetarłam zaspane oczy i poczułam ból na skórze wokół oczu. Chciałam usiąść, jednak nie mogłam. Bolał mnie brzuch, każdy wdech i wydech sprawiał mi ból. Po kilku minutach zagania się z bólem wstałam i podeszłam w stronę wielkiego lustra powieszonego na ścianie na korytarzu. Spałam na kanapie? Uniosłam bluzkę i zobaczyłam jedno wielkie obtarcie i siniaka.
-Cze... o kurwa!
Popatrzyłam w odbicie Maryse za mną. Jej mina mówiła sama za siebie.
-Nic nie mów.- powiedziałam wydychając zabrane wcześniej powietrze przez co skrzywiłam się.
-Musisz jechać do lekarza!- krzyknęła.- Kto cię tak urządził?- zapytała.
-Po tym jak pojechałaś gdzieś, zostawiając mnie samą, Louis zaproponował mnie podwieźć do domu. Kiedy odjechał jakiś pijany kolo się na mnie rzucił.- skłamałam.
-Stop! Tomlinson odwiózł cię do domu?!- wrzasnęła.
-No...
-Nigdy więcej nie wsiadaj do jego samochodu!
Nie mam takiego zamiary, pomyślałam.
-Ok.
     Usiadłam na krześle w poczekalni. Nie było ludzi, siedziałam sama. Z gabinetu lekarza wyszła starsza pani podpierając się o kulę łokciową. Biedna. Ledwie co może chodzić i pomaga jej coś co jest martwe i nie ma uczuć.
-Pani Richter proszona do gabinetu- odezwała się kobieta z recepcji. Wstałam z krzesła które lekko zaskrzypiało. Podeszłam do drzwi, które były otwarte. Doznałam szoku kiedy zastałam tam Zachary'ego.
-O witaj Brie!- uśmiechnął się kiedy podniósł na mnie wzrok, jednak zaraz ten jego uśmiech zszedł i na jego miejsce weszło zdziwienie.-Co ci się stało?!- zapytał z lekka oburzony.
-Tomlinson się stał- powiedziałam nadąsana. Czemu nadąsana? Nie wiem!
-Chodź, obejrzę cię.
     Otworzyłam drzwi od domu. Ja pierdolę! W środku wszystko było nie na swoim miejscu, na podłodze w niektórych miejscach pływała krew. Na piętrze usłyszałam trzask łamanego drewna i strzały, bardzo głośne strzały. Na górze schodów pojawiła się zakrwawiona Maxine. Matko. Zbiegła po schodach kierując się w moją stronę.
-Uciekaj!- krzyknęła.
Popatrzyłam w górę, na schody i zobaczyłam Maryse schodzącą ze chodów, była strasznie zdyszana. Kiedy chciała pokonać trzeci schodek za nią pojawił się mężczyzna w białej kominiarce, cały był ubrany na biało. Jego ubrania były pobrudzone krwią. Złapał blondynkę za włosy i wycelował bronią w stronę moją i Maxine. Rozległ się huk i brunetka leżała na ziemi. Wyrwałam się z miejsca i ruszyłam biegiem w stronę drzwi. Kolejny huk i kula wylądowała w futrynie obok mnie. Pokierowałam się w stronę najbliższego posterunku. Na przeciwko mnie bardzo wolnym tempem jechał radiowóz policyjny. Wybiegłam na ulicę starając się go zatrzymać. Z samochodu wysiadł młody policjant. Zaraz za nim pojawił się drugi.
-Pomocy... Tam w domu... On ją zabił- wyszlochałam.
Jeden z policjantów zerwał się biegiem w stronę domu z którego było słychać strzały.
Kurwa! Wszyscy zginiemy.

___________________________
____________
____

NO WIĘC MAMY KOLEJNY! TOK SIĘ CIESZĘ, ŻE SIĘ WYROBIŁAM PRZED PIĄTKIEM.
OSTRZEGAM, ŻE NASTĘPNY ROZDZIAŁ BĘDZIE, DZIWNY...
PRZY PISANIU NASTĘPNEGO ROZDZIAŁU POMOŻE MÓJ BRATANEK, KTÓRY MA 12 XD 
NO UWIELBIAM GO NORMALNIE, JEST MEGA WIELKIM FANEM 1D :P 
WIĘC WASZA KALEKA BYŁA DZISIAJ U LEKARZA I DOSTAŁA ZWOLNIENIE DO KOŃCZ TYGODNIA XD JAK JA KOCHAM MOJEGO LEKARZA, KTÓRY MIMO WSZYSTKO I TAK CHCIAŁ MNIE DAĆ DO RZEŹNI XD 
NASTĘPNY ROZDZIAŁ BĘDZIE TRADYCYJNIE PO 3  KOMENTARZACH I JUŻ XD 
TAK, JA NIE DOBRA! HUEHUEHUE 
BUŹACZKI! 

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział 5 "Twoja kolej."

CZYTASZ=KOMENTUJESZ!



czarno-białe     Minął miesiąc. Przez cały miesiąc nie widziałam mamy, znowu wyjechała. Ona zawsze mnie zostawia. Doktor Richmond nie raz próbował się do niej dodzwonić, jednak wszystko idzie na marne. Louis uciekł. Nie wiem czemu. Lepiej jak nie będzie tu przebywał. Boję się go. Jest straszny. Kiedy mu nie odpowiadałam wściekał się. Dlaczego mam mu odpowiadać? Przecież nawet się nie znamy. Dzisiaj pierwszy raz może mnie ktoś odwiedzić. Mam nadzieję, że to będzie Maryse. Ona jedyna zawsze ze mną jest. Nigdy nikogo innego nie ma przy mnie, kiedy akurat kogoś potrzebuję.
     Do mojej sali wszedł Zachary, był uśmiechnięty jak zawsze. Rzuciłam na niego okiem i dalej patrzyłam na ścianę przede mną. Usiadł na krześle obok, czułam jego mocne perfumy. Przyzwyczaiłam się do niech, wcześniej strasznie drażniły moje nozdrza. Było to nie do zniesienia.
-Powiedzieć ci sekret?- zapytał, nie odpowiedziałam.- Miałem kiedyś narzeczoną, która jak zaszła w ciążę to uciekła- powiedział cicho.- Nie wiem czy to moje dziecko- zaczął się śmiać. Dla mnie to nic śmiesznego. Bo co w tym śmiesznego, że jego narzeczona zaszła w ciążę i go zostawiła?
     Zapomnienie o osobie którą się koca jest najgorsze. Bo mama mnie kochała, prawda? Bo która matka nie kocha swojego dziecka?
     Do sali, tym razem, weszła Maryse. Ubrana jak zawsze w swoją ulubioną, krótką sukienkę w kolorze purpury i wysokie, czarne szpilki. Szybko przemieściła się na krzesełko obok mojego łóżka. Nic nie mówiła, wiedziała, że nie chcę rozmawiać. Jako jedyna nie zmuszała mnie do mówienia. Milczałam. Co chwilę otwierała usta żeby cokolwiek powiedzieć, ale za każdym razem kiedy patrzyła w moje oczy nie wiedziała co powiedzieć. Bała się? Na pewno nie tak jak ja. Od miesiąca boję się, że on w każdej chwili wejdzie do mojej sali i zrobi mi krzywdę. Już odruchowo co chwilę patrzyłam się na drzwi, patrzyłam czy nikt nie wchodzi.
-Lekarz powiedział, że możesz dzisiaj wyjść ze szpitala- oznajmiła. Jej głos nie był taki jak zawsze. Był przyciszony i niepewny.- Wiem, że Lada gdzieś pojechała i cię zostawiła i dlatego mam dla ciebie propozycję.- nie odpowiedziałam, więc uznała to za wskazanie aby mówiła dalej.- Wiesz, że mieszkam tylko z Lisą. Coraz częściej dostaję propozycje pracy jako modelka. Zadzwonili do mnie żebym pojechała do Mediolanu. Nie mam z kim zostawić Lisy. Co ty na to żebyś się nią zaopiekowała? Zamieszkałabyś u mnie, przesyłałabym pieniądze na jedzenie- uśmiechnęła się.
Pokiwałam głową na "tak". Nie mam nic innego do pracy. Może tam znajdę wyciszenie?
-Odezwij się- poprosiła, po jej policzkach spływały łzy.- Błagam.
Jej głos załamywał się, nie chciałam żeby płakała.
-Nie płacz- powiedziałam cicho. Mój głos był słaby. Jak nigdy.
Popatrzyła na mnie jakby zobaczyła ducha. Jeszcze nie umarłam. Prawda?
-Nie patrz tak na mnie- poprosiłam.
Uśmiechnęła się.
-Cieszę się, że mówisz.
-Ja też się cieszę, że mówię- zaśmiałam się. To był pierwszy śmiech od długiego czasu. To wspaniałe, że jest ktoś, kto potrafi poprawić mi humor normalną rozmową.
     Rozmawiałyśmy tak jak dawniej, nie wiedziałam, że dam jej się przełamać. Nie sądziłam, że to ona będzie powodem mojego uśmiechu. Może ja jestem lesbijką? Ocho, Brie wraca poczucie humoru. Zaśmiałam się cicho.
-Z czego się śmiejesz?- zapytała blondynka.
-Przez chwilę się zastanawiałam czy ja na pewno nie jestem lesbijką.
Maryse wybuchła śmiechem. Po chwili ja też. Boże, nigdy nie śmiałam się sama z siebie. Dziwne.

     Otworzyłam drzwi od domu i przez chwilę nie wierzyłam, że to mój dom. Było tam brudno i ciemno. Szybko przebiegłam w stronę swojego pokoju i zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy. Spakowałam je do dosyć sporej torby, która bardziej przypominała worek. Szybko opuściłam dom, zamknęłam go na klucz i pokierowałam się w stronę samochodu Maryse. Jechałyśmy rozmawiając o banalnych rzeczach. Ciuchy, włosy, makijaż. Normalka.
-Jedziemy dzisiaj na wyścigi i walki- oznajmiła. Wytrzeszczyłam oczy. Nigdy nie byłam na nielegalnych walkach. Wiem, że Maryse bardzo często tam bywała i walczyła. Zawsze wychodziła z nich zwycięsko. Niby taka drobna a w pięściach silna. Jak cholera. No dobra, może tak drobna to nie jest. Ma metr osiemdziesiąt wzrostu, wielkolud.
-Nigdy nie byłam na nielegalnych walkach.
-No to będzie twój pierwszy raz- uśmiechnęła się.
Mimo tego kim jest, zawsze stara się byś pozytywnie nastawiona do życia. Zaraża wszystkich swoim optymizmem, za to ją każdy kocha. Każdy myśli, że jest tylko głupią blondynką, której uchodzi wszystko na sucho bo jest "tą głupią blondi". Nie wierzę w to, sama tak myślałam, jednak zmieniłam zdanie kiedy poznałam ją bliżej. Nie jest typową dziewczyną. Owszem, kocha ciuchy, sztuczne paznokcie, ale jej prawdziwą miłością są szybkie samochody i wszelkiego rodzaju silniki. Nie znam się na tym, jednak ona jest w tym specem.
     Otworzyła drzwi od swojego domu i usłyszałam krzyki. Maryse rzuciła swoją malutką torebeczkę na stolik przy drzwiach i poszła stanowczym krokiem w stronę salonu. Poszłam za nią.
-Zamknąć się!- krzyknęła wchodząc swoim butem w miskę z chipsami. Lisa i jakiś chłopiec zastygli w bezruchu i wpatrywali się w blondynkę.- No co się tak patrzycie? Posprzątać to. A tak właściwie to jest Brie, Brie to Lisa, moja siostra a to jej głupi kolega Frank.- wskazywała po kolei na swoją siostrę i na piegowatego chłopca. Słodziak.
-Cześć- powiedzieli równo i zaczęli sprzątać, w tempie ekspresowym, oczywiście.
-Chodź- powiedziała Mar i pociągnęła mnie w stronę swojego pokoju.- Masz jakieś ciekawe ciuchy?- zapytała otwierając drzwi do swojego "królestwa".
-Nie mam za ciekawych- zaśmiałam się.
-Zaraz coś znajdziemy- powiedziała i podeszła do drzwi od swojej ogromnej garderoby.
     Przymierzałam już chyba z milion strojów. Żaden nie był na mnie dobry. Maryse jest ode mnie wyższa, chudsza i ładniejsza. Ona znalazła już dla siebie ciuchy, o ile to coś co miała na sobie można było nazwać ubraniem. Jak zawsze wyglądała fenomenalnie. Ubrana była w króciutkie białe szorty z brokatowymi wstawkami z boku oraz krótki top z wieloma dużymi cekinami. Całość odsłaniała jej chudy i wysportowany brzuch. Na nogach widniały czarne Nike na które nałożyła specjalne ochronki sięgające do kolan. Jej włosy były wyprostowane. Całość dopełniał ostry makijaż. Wyglądała przepięknie, jak zawsze.
     W końcu kiedy Maryse wybrała dla mnie odpowiednią stylizację, pomalowała mnie bardzo mocno i wyprostowała moje włosy, byłyśmy gotowe do wyjścia. W momencie kiedy otwierałyśmy drzwi, zadzwonił dzwonek. Na werandzie stał ciemnowłosy chłopak. Nie był Brytyjczykiem, nie wyglądał na niego.
-No nareszcie Adam!- wrzasnęła Maryse na cały dom.- My wychodzimy a ty pilnujesz tych dwóch oszołomów- zwróciła się do niego i pociągnęła mnie w stronę swojego garażu.- Poczekaj- rozkazała i zniknęła w ciemności garażu.
Po chwili ciszy usłyszałam ryk silnika. Z czeluści wyłonił się czarno- zielone Subaru. Podobno to jedno z najlepszych do driftu. Tak przynajmniej tłumaczyła mi blondynka.
     Kiedy Maryse weszła do ringu, który okalało wiele ludzi, nadal nie traciła swojej pewności siebie. Uśmiechała się. Do ringu zmierzała jej przeciwniczka. Była ogromna. Każdy szeptał. Blondynka nie obawiała się swojej potężnej przeciwniczki. Może i była niższa od Maryse ale była, Boże, ogromna!
Do ringu wszedł spiker, wysoki chłopak z kręconymi włosami i wieloma tatuażami. Znam go, kurwa! To ten koleś... Byłam z Maryse u niego! Znaczy u niego w domu. O kurwa, do potęgi trzeciej!
-Podczas dzisiejszej walki wieczoru zawalczy powracająca Kharma!- dla lepszego efektu przedłużył jej imię, seksownie przeciągnął literkę "r".
Boże, co ja gadam?!
-Kharma warząca sto dwadzieścia trzy kilogramy, zmierzy się z mistrzynią warzącą niespełna pięćdziesiąt kilogramów.
Wszyscy dookoła ringu zaczęli krzyczeć, gwizdać i buczeć. Cholera! Kiedy spiker zszedł z ringu zabrzmiał dźwięk gongu. Odwróciłam się, nie mogłam na to patrzeć. Nienawidzę przemocy.
Po kilkunastu minutach zabrzmiał gong, ponownie. Odwróciłam się i zobaczyłam leżącą, najprawdopodobniej nieprzytomną, Kharmę. Spiker podniósł rękę Maryse w geście zwycięstwa.
-Mistrzynią nadal jest Maryse!- krzyknął a blondynka zeszła z ringu i machnęła włosami. Woow!
-Tak się wygrywa- zwróciła się do mnie.- Harry!- krzyknęła do kogoś.
Podbiegł do nas ten spiker z ringu. Harry.
-Harry poznaj Brie.
Mężczyzna podał mi rękę którą złapałam. Potrząsnął naszymi dłońmi i zaśmiał się.
-Twoja kolej- powiedział.
Moja kolej? Na co?
-Ale na co?- zapytałam.
-Na walkę- oznajmił.
-Co?! Ja nie walczę!
-Ona nie walczy- poparła mnie blondynka. Harry odszedł od nas z wielkim uśmiechem.- Zaraz będą się ścigać.
Pociągnęła mnie w stronę toru. Wspomniałam już, że to wszystko odbywa się na starym torze wyścigowym? Ilekroć gdzieś, się do czegoś nie dotkniesz jest możliwość zarażenie się tężcem. Fuj! Blondi puściła moją rękę i gdzieś poszła. No cholera, zostawiła mnie! Przeszłam bliżej toru i zauważyłam Harry'ego stojącego obok jednego z samochodów. Szybkim krokiem podeszłam do niego w celu zapytania się czy nie widział gdzieś mojej zaginionej towarzyszki.
-Hej Brie- zwrócił się do mnie. W samochodzie jeszcze ktoś siedział jednak nie zwróciłam uwagi na tą osobę.
-Cześć, widziałeś gdzieś Maryse?
-Yyy... Może widziałem a co?- powiedział ten głos. Cholera znam ten głos. Louis.
-Po prostu jej szukam- wydukałam.
-Pojechała gdzieś z jakimś kolesiem- zaśmiał się.
Zostawiła mnie!
-Podwieźć cię do domu?- zapytał.
Nie! Nie chcę żebyś mnie odwoził do domu! Czy to ciężko zrozumieć, że chcę tylko wiedzieć gdzie jest Maryse!
-Tak- odpowiedziałam.


~~~~~~
Jest! Obiecałam, że dopiero po 3 kom. No ale niech będzie!
Co sądzicie o tym rozdziale?
FLAKI Z OLEJEM! (ale długi, jednak xd)
No ale co by było gdybym sb niczego nie zrobiła....  W poniedziałek (tamten) skręciłam sb nogę. Kaleka ze mnie xd
Wasza Kaleka <3 

środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział 4. "Opanowanie."



     Jak wyglądałaby moja śmierć? Ktoś by za mną tęsknił? Mama?
     Chciałam otworzyć oczy, jednak nie miałam na to siły. Oczami wyobraźni widziałam siebie na łące pełnej kwiatów. Zbierałam tulipany. Żółte, te najpiękniejsze. Owinęłam je wstążką, którą nie wiadomo skąd miałam w dłoni. Powstał piękny "bukiecik". Obok mnie pojawił się Louis, jednak bez tatuaży i kolczyków. Na rękach trzymał małą dziewczynkę. Serce podpowiadało mi, że to nasza córeczka.
-Tomlinson!- ktoś krzyknął.
Obejrzeliśmy się, stał tam Michael. Popatrzyłam na Louis'a, był to znowu ten wytatuowany chłopak. Podał mi dziewczynkę i stanął przed nami. Byłam tak malutka że oparłam czoło o jego łopatki. Z moich oczu wypłynęły łzy.
     Otworzyłam szeroko oczy, byłam zdyszana. Oddychałam strasznie ciężko. Bolały mnie nadgarstki. 
-Dzień dobry Panno Richter- usłyszałam głos.- Jestem doktor Zachary Richmond.
Popatrzyłam na mężczyznę. Był strasznie blady, prawie jak kartka. Miał rude, ogniste włosy. Uśmiechał się pokazując perliście białe zęby. Ubrany był w niebieską koszulę, na którą miał narzucony biały fartuch.
-Dzień dobry- powiedziałam cicho.
-Ktoś czeka na ciebie na korytarzu. Może wejść?- zapytał.
-Oczywiście- uśmiechnęłam się.
Do pokoju szybkim krokiem weszła Lana. Wróciła! Ubrana była w wysokie buty na koturnie i krótką czarną sukienkę. Jak zawsze. Mocny makijaż był bardzo widoczny na jej zmęczonej twarzy. Obrzuciła mnie tylko gniewnym spojrzeniem i nic nie mówiła, usiadła na krześle obok.
-Coś ty do kurwy nędzy zrobiła!- krzyknęła.
Drzwi się uchyliły i pojawił się w nich Louis. Ustał obok łóżka i popatrzył się na moją matkę. Obrzuciła go takim samym spojrzeniem jak mnie. Jednak z jej oczu uciekła cała złość i uśmiechnęła się do niego promiennie.
-Ty musisz być Louis- uśmiechała się do niego. Kiedy popatrzyła znowu na mnie jej oczy znowu były zimne.
 Louis skinął głową ale się nie odzywał. Patrzył na mnie, jego oczy były spokojne. A to co nowość! Uśmiechnęłam się do niego lekko. Odwzajemnił ten gest. Słodziak.
Stop! Czy ja właśnie stwierdziłam, że Louis jest słodki? No dobra, może i jest przystojny ale wredny! Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że kiedykolwiek moglibyśmy być razem. Nawet za wszystkie pieniądze świata! Chciałabym żeby mój chłopak mnie szanował, a wątpię, że ON by mnie szanował. Przecież on jest narkomanem, przestępcą i jakimś tam jeszcze człowiekiem zła. On jest diabłem. Maryse mówiła mi, że każdy na niego mówi "Devil", to już samo w sobie źle brzmi.
Wymieniali między sobą zdania, których nie słuchałam. Miałam dość. Chce mi się spać. Przekręciłam się na bok i odpłynęłam do krain moich koszmarów.
     Obudziły mnie głosy kłótni. Otworzyłam szeroko oczy i zobaczyłam doktora Richmond'a trzymającego Louis'a za ramię, a ten natomiast kłócił się z kimś. Odwróciłam głowę w stronę okna. Padało. Usłyszałam plask. Obok mnie usiadł Tomlinson z czerwonym śladem na policzku. Starłam się ukryć swoje rozbawienie. Jego mina wyglądała jak u dziecka, które nie dostało lizaka. Miał złożone ręce, kolejny gest naburmuszenia się.
-Kto cię tak urządził?- zakpiłam.
Od kiedy we mnie tyle odwagi?
-Twoja matka!
Mama? Ona mu tak przywaliła? No niezły ma zamach.
-No nieźle- zaśmiałam się.
-To nie śmieszne.
Trzymał się za policzek i sam zaczął się śmiać. Do pokoju wszedł Richmond razem z jakąś pielęgniarką z wielkimi cyckami. Oczy Louis'a skierowały się bezczelnie prosto na nie. Fuuj. Ja bym jej nawet kijem od miotły nie tknęła. Nie ważne.
Kobieta musiałam mieć około trzydziestki. Na jej palcu, przy prawej ręce widniała obrączka. Nic z tego Tomlinson! Oprócz wielkich cycków była w miarę ładna. Mam nadzieję, że nie będę jej musiała za dużo oglądać.
Richmond złapał mnie za rękę i zaczął odwijać bandaż z mojej ręki. Patrzyłam na niego, był przystojny. Strasznie przystojny. Nie ciągnie mnie do rudych kolesi ale on ma w sobie coś takiego, że mnie do niego ciągnie. Nie należał do typowych lekarzy. Miał sylwetkę typowego kolesia, który walczy w jakiś nielegalnych walkach. Miał złamany nos, to pewne. Nie był on prosty, był krzywy z charakterystyczną "górką" taką jaka zostaje po złamaniu. Pamiętam jak kiedyś Michael'owi złamał ktoś nos i do teraz ma tą "górkę".

     Leżałam już po raz drugi w tym łóżku. Pobił mnie, czarnuch pieprzony. To tak strasznie boli. On to zrobił, zrobił mi krzywdę. Czy on nigdy się nie opanuje? Cholernie się boję. Wszędzie widzę jego postać. On jest wszędzie... Zawsze stoi w cieniu z tym przebiegłym uśmieszkiem. Jest jeszcze straszniejszy niż Louis. Mam tego dosyć! Mam ochotę się zabić, żeby tylko nie widzieć jego twarzy. W nocy chce mnie odłączyć od aparatury. Chce mnie zabić. Codziennie przychodzi do mnie kobieta w siwych włosach i mówi do mnie, ja do niej nie. Mówi, że nie powinnam tym żyć, muszę iść do przodu i nie przejmować się tym. Nawet na nią nie patrzę, więc dlaczego mam jej zaufać? Co jeśli on znowu to zrobi? Mama do mnie nie przychodzi. Louis siedzi tu zawsze, nie patrzę na niego. Boję się, że tak naprawdę to nie on tu siedzi tylko ktoś inny. On napisał ten list. Jestem tego pewna. Tak strasznie się boję.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 Gotowe! Trochę długo. :c przepraszam ale teraz zaczęłam pisać egzaminy :/ rozdział miał się pojawić w święta ale nie dałam rady :c
I co sądzicie o rozdziale? Podoba się? Wyraźcie swoją opinię (to co się wam podoba i nie podoba). To pozwoli mi poprawić swoje błędy!
3 kom = zacznę pisać nowy rozdział. 




sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 3 "I never wanna feel ashamed"



     Uśmiechał się od ucha do ucha. Jednak przeraziło mnie to, że z jego wargi i nosa sączyła się krew. Jego oko było całe napuchnięte i czerwone. Nawet to było widać po ciemku. Jednak nasze postacie oświetlało światło latarni ulicznej. Nawet na wsi u mojej babci takie mają.
-Krwawisz- powiedziałam i przytknęłam dłoń do ust z których prawie wydał się jęk.
-No i co z tego?- wzruszył ramionami.
Złapałam go za jego ogromną rękę i pociągnęłam w stronę bloku mieszkalnego mojej babci. Otworzyłam drzwi od piwnicy, pokierowałam się w stronę "komórki" z kotłem gdzie babcia trzyma klucze kiedy jej nie ma. Ściągnęłam je z małego haczyka i znowu pociągnęłam za sobą zdezorientowanego Tomlinsona. Wbiegłam po schodach na piętro nadal ściskając wielką dłoń Louis'a.  Otworzyłam drzwi kluczem i pociągnęłam "mężczyznę" do kuchni gdzie kazałam mu usiąść na wersalce. Tak, moi dziadkowie mają wersalkę w kuchni z tego względu iż spał tam mój wujek, kiedy... kiedy jeszcze żył. Wyciągnęłam z szafki kartonik, który służył jako apteczka.
-Poczekaj, pójdę po ręcznik- powiedziałam i poszłam do łazienki.

*Perspektywa Louis'a*

     Dziewczyna poszła do łazienki, a ja zauważyłem na stole czerwony zeszyt. Podniosłem się lekko i sięgnąłem po zeszyt, wracając do poprzedniej pozycji przeczytałem napis na okładce. 
"Nie ważne jak mnie zranisz ja zawsze będę cię kochała i szanowała."
No cóż... Pamiętam jak kiedyś, czyli jakieś pięć miesięcy temu, Michael pokazał Liam'owi zdjęcie ładnej nastolatki. Chciał ją sprzedać, komuś kto by ją ruchał i ruchał, i ruchał. Gdyby taka krucha istotka jak Brie trafiła w łapy takiego człowieka jak Harry, to chyba by była już nie do użycia. No chyba nawet głupi by to zrozumiał. 
Otworzyłem zeszyt, gdzieś tak w środku. Był tam tekst piosenki. Jednak na początku był jeszcze wpis. 


"Zastanawiałam się jak to będzie kiedy odejdziesz. Nie chciałam tego wiedzieć. 
Złamałeś mi serce.

I figured it out
I figured it out from black and white
Seconds and hours
Maybe they had to take some time

I know how it goes
I know how it goes from wrong and right
Silence and sound
Did they ever hold each other tight like us?
Did they ever fight like us?

You and I
We don't wanna be like them
We can make it 'till the end
Nothing can come between
You and I
Not even the Gods above
Can seperate the two of us
No, nothing can come between
You and I
Oh You and I

I figured it out
Saw the mistakes of up and down
Meet in the middle
There's always room for common ground

I see what it's like
I see what it's like for day..."

 Zeszyt został mi brutalnie wyrwany z ręki. Popatrzyłem w górę na wściekłą twarz dziewczyny. Uśmiechnąłem się, ładnie wygląda kiedy się złości. Trzymała zeszyt w dłoni, rękawy jej bluzki były podwinięte. Małe, duże, stare, nowe. Pełno śladów. Ustałem i górowałem nad nią wzrostem. Była niższa o półtorej głowy. Złapałem ją za nadgarstki a zeszyt upadł na ziemię. 
-Dlaczego to robisz?- zapytałem opanowując swoją złość. 
Nic nie odpowiadała. Patrzyła się na swoje kolorowe skarpetki. Bardzo różniły się od jej stroju, nie pasowały. Ścisnąłem bardziej jej malutkie rączki. 
-Odpowiedz!- nakazałem głośniej niż to miało zabrzmieć. 
-To boli!- krzyknęła, kiedy zacieśniłem swój uchwyt jeszcze bardziej. Puściłem jej ręce, a ona potarła zaczerwienione miejsce. 
Usiadłem znowu na swoje miejsce. Dziewczyna położyła ręcznik na moje kolana i przyłożyła do mojej wargi coś zimnego i to, kurwa, zapiekło. Syknąłem. Jezu! Kurwa. 
   Stała przy blacie i szukała czegoś w szklanej kuli w której było pełno papierków i różnych dupereli. Wyciągnęła z niej kilka papierków.
Podeszła do kuchenki i wyciągnęła gwizdek z czubka czajnika. Gwizdał? Nie słyszałem. 
-Chcesz kawy?- zapytała cicho, nieśmiało.
-Poproszę- odpowiedziałem.
Nastolatka wyjęła z starego kredensu dwa kubki i zaraz potem nasypała do nich zmielonej kawy.
-Z mlekiem?
-Nie.
     Siedziałem naprzeciwko Brie, która jadła swój odgrzewany obiad. Była to zupa, nie wiem jaka, ale strasznie niesmaczna. Ona krzywiła się za każdym przełknięciem. Zaśmiałem się,  cała ta sytuacja jest komiczna. Ja siedzę i patrzę się na nią, a ona je zupę. No cholera!
-Z czego się śmiejesz?- zapytała i odłożyła łyżkę do miseczki.
-Nie nic- odpowiedziałem.- Odpowiesz mi czemu się tniesz?
Nic nie odpowiedziała tylko się zarumieniła.
-Czerwienisz się- zaśmiałem się.- Nie wstydź się, nie masz czego.
-Nigdy się tak nie wstydziłam, ale to samo w sobie jest strasznie krępujące. Nie znam cie dobrze a ty chcesz znać historię mojego nędznego życia...- przerwała.
Pomachałem ręką na znak, że ma kontynuować.
-Kiedy mój ojciec zginął poznałam Michael'a. Był takim światełkiem. Kochałam go. Jednak on stał się tyranem, był mnie...- urwała. Jakieś słowo nie chciało przejść przez jej gardło. Wiem jakie.- Kiedy pobił mnie po raz ostatni, robił to aż do nieprzytomności, potem rozciął mi skórę. Zostawił potem nieprzytomną na obrzeżach tamtego lasu- wskazała na las za oknem.- Nie miałam ubrać i była zima. No i jeszcze było ciemno. Bałam się.
Jej oczy były przeszklone. Zacznie płakać. Nienawidzę kiedy jakaś laska mi ryczy. Odsunąłem krzesło i wyszedłem z mieszkania. 

*Perspektywa Brie*

    Siedziałam w pełnej wody wannie. Była taka zwykła, przejrzysta, ale z pianą. 
    Namoczyłam wodą z wanny ranę z której sączyła się krew.  Przetarłam nową szramę papierem toaletowym i wrzuciłam go do muszli klozetowej. Następne nacięcie. Cholernie to wszystko szczypie ale zastępuje ból psychiczny. Kiedy każdy się pyta dlaczego ktoś się tnie, odpowiedź jest prosta. Uciekamy od bólu psychicznego bo ten jest gorszy do zniesienia niż ból fizyczny. Wszystko boli, wiem, ale jest tego warte. Oderwałam z rolki papieru kilkanaście centymetrów. Przetarłam rękę. Kolejne nacięcie zrobiłam na żyle, nie powinnam tego robić. Chwilę potem na podłodze i moich ubraniach było pełno krwi. Co ja najlepszego zrobiłam?!
Moje oczy zaczęły się powoli zamykać. Straciłam dużo krwi. Wszędzie było ciemno, jednak w ostatniej chwili zobaczyłam światło.
-Louis...- szepnęłam.

środa, 26 marca 2014

Rozdział 2 "Raz, dwa, trzy Maxine!"



     Maryse zatrzymała samochód przed szarym blokiem. Rozejrzałam się dookoła. Moja mama tu nawiała? Serio? Na taką wiochę? Boże, ja tutaj nie wyrobię. Śmierdzi gnojem i wsią. Nie ma tu sklepów. No ok, jest jeden w którym nic nie ma. Wysiadłam z samochodu i popatrzyłam na blondynkę siedzącą z przodu.
-Nie idziesz?- zapytałam patrząc w jej oczy.
-Sorry mała ale w tych butach na tym błocie? O nie ma mowy!- zaprotestowała.
-To wpadnij później.
Odjechała. Na skrzyżowaniu stała grupka dzieciaków i jedna starsza dziewczyna. Popatrzyli na mnie z dużej odległości. Cholerka, już im podpadłam! Zaśmiałam się. Weszłam na klatkę schodową i wspięłam się na pierwsze i ostatnie piętro. Zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi, a po chwili zobaczyłam twarz mojej babci. Uśmiechnęłam się.
     Valeria to staruszka z przenikliwymi oczami. Takimi jakimi zabija mnie Louis. Jednak w oczach staruszki widzę zawsze miłość i zrozumienie. Zdjęła czerwony czajnik z ognia gdyż woda zaczęła się gotować. Zalała dzbanek wodą a po chwili dosypała do niego jakieś listki. Popatrzyłam na nią pytająco.
-To melisa i mięta- wyjaśniła- Co cię do mnie sprowadza?
-Miała tu być mama- sprostowałam.
-Ale Lany nie ma w kraju, wyjechała do Bułgarii- powiedziała.
Skoro jej tu nie ma to o co chodziło temu kolesiowi? Już nie rozumiem, ktoś chce mnie w coś wrobić. To bez sensu!
Babcia usiadła koło okna i patrzyła w przestrzeń. Uśmiechała się lekko patrząc na drzewa. Była oazą spokoju. Nigdy nie krzyczała i nie podnosiła głosu. Nawet kiedy zbiłam jej wazon, powiedziała, że nic nie szkodzi był stary i za dużo z nim wspomnień. Jedak nigdy nie pozbyła się po nim szkiełek. Trzyma je w skrzyneczce schowanej w szafie.
-Pamiętasz Maxine?- zapytała nagle.
Zdziwiłam się. Maxine teraz ma około dwudziestu kilku lat. Nie wiem kiedy. Zawsze się bawiłyśmy, kiedy byłam u babci. Wdała się w porachunki z mafią czy coś i musiała uciekać z kraju.  Nie wiem co się z nią stało. Dwa lata temu do drzwi mojej babci zapukali mężczyźni w skórzanych kurtkach i pytali o nią. Nie było dobrze. Była zakochana w jakimś gangsterze. Mówiła mi wszystko, byłyśmy jak siostry. Ona sama doradzała mi w sprawach związków, nie było jej przy mnie kiedy pojawił się Michael. Już wtedy jej nie było.
-Pamiętam a co?
-Wróciła- oznajmiła.- Widziałaś tą dziewczynę co biegała z dzieciakami?- zapytała.
-No tak. To ona?
-We własnej osobie.
     Przeszłam obok mrugającej lampy.  Dookoła było jeszcze kilka świecących lamp, potem pole i ciemność. Przy lampie stał chłopak i dziewczyna ubrani na czarno. Na oko mieli dwanaście lat. Skręciłam w lewo i zobaczyłam kilka kroków dalej zobaczyłam ciemne okno sklepy.
Pchnęłam drzwi które pisnęły głośno. W całym pomieszczeniu było ciemno. Obok starej wagi szalkowej stał mały dzwoneczek. Podniosłam go i zadzwoniłam. Chwilę potem światło się zapaliło a do pomieszczenia wkroczyła starsza pani z małym pieskiem na rękach. Położyła go na starym, czarnym krześle z satynową poduszką. Założyła okulary i popatrzyła na mnie.
-Co podać?- zapytała schrypniętym głosem.
-Poproszę dwie oranżady, takie najtańsze.
Kobiet obróciła się do półek stojących za nią. Były dwa razy większe od niej. Ustała na małej drabince, której wcześniej nie zauważyłam. Sięgnęła dwie butelki z czerwoną, gazowaną cieczą. Postawiła je na blacie i zapisała w zeszycie.
-Coś jeszcze?- zapytała takim samym głosem jak przedtem.
-Wszystko.
-Poproszę funta.
Podałam jej pieniądze i szybko opuściłam sklep z moim zakupem. Przechodząc obok lampy zobaczyłam biegnące w jej stronę dwie osoby. Pierwszy biegł chłopak, zaraz za nim dziewczyna w czarnych, kręconych włosach. Chłopak z impetem wpadł na lampę, krzycząc:
-Raz, dwa, trzy Maxine!
Maxine zaczęła się chichrać.Po chwili odwróciła się w moją stronę i zamarła. Patrzyła na mnie zdziwionym wzrokiem. Nie dziwię jej się.
-Brie?
-Maxine.
Zaśmiała się, a ja razem z nią. Podeszła do mnie i zamknęła w niedźwiedzim uścisku. Potarła moje plecy swoimi dłońmi.
-Kupę lat, co?- zaśmiała się, znowu.
-Trochę.
     Schowałam się za garażem. Nie wierzę, że bawię się w chowanego, pomyślałam. Wychyliłam się zza ścianki garażu i patrzyłam gdzie jest Maxine, bo to ona szukała. Nigdzie jej nie widziałam i chciałam przebiec koło drugiego garażu jednak... Ktoś zakrył mi usta ręką i przyciągnął do siebie w tali. Boże! Na szyi czułam czyjś oddech.
-Hej mała- powiedział.
No i wszystko jasne!
-Hej duży- powiedziałam cicho kiedy zabrał mi rękę z ust.
Odwrócił mnie do siebie i zaśmiał się. Idiota!

~~~
Takowy krótki
3 kom = dalej!

poniedziałek, 24 marca 2014

Rozdział 1 "Szybkie samochody i publiczne toalety."


     Wyszłam ze szkoły. Mamy jeszcze nie było. Muszę iść na pieszo. Od St. Bonaventure's School do Wanstead Park Ave idzie się jakąś godzinę. No cóż.
Z nadgarstka ściągnęłam gumkę i związałam włosy w koka. Przyprasowałam bluzkę i mogłam iść. To nic, że mam wysokie obcasy. Nic się nie stanie. Dzisiaj jest wyjątkowo ciepło jak na Londyn. No ale, idzie lato! Musi być ciepło.
Dzisiaj mijają dwa tygodnie od czasu kiedy dostałam list. Nic się nie działo. To dobrze. Tylko się cieszyć. Jutro zakończenie roku i bye szkoło! Cały czas zastanawiam się kto to mógł być. Nie wiem, może ktoś ode mnie ze szkoły. Ta sytuacja była przerażająca. Maryse stwierdziła, że nie mam się przejmować bo to tylko jakiś dzieciak i robi mi tylko niewinny żarcik. Ha, uśmiałam się! Ten sarkazm...
Zostało mi jeszcze jakieś dwadzieścia minut drogi kiedy buty zaczęły mnie uwierać. Tak, ten plus zakładania wysokich butów. Saarrkkazm! Ściągnęłam obcasy z nóg i złapałam je w jedną rękę. Na chodniku leżała rozbita butelka, na palcach ją ominęłam. Usłyszałam trąbienie samochodu. Moim oczom ukazał się jadący pod prąd wiśniowy Aston Martin DB9. Moja ciocia- Maria- nieraz takim jeździ. Ten akurat był bez dachu. Zatrzymał się obok mnie. Za kierownicą siedział przystojny mężczyzna. Oczy miał ukryte za Ray Banami. Miał kolczyk w wardze z prawej strony i w brwi po lewej. Jego ręce i szyję zdobiły tatuaże. Przystojny.
-Hej Mała, podwieźć cię?- zapytał z uśmiechem.
-Hej Duży, nie wiesz, że to ulica jednokierunkowa?- zaśmiałam się.
Ktoś tu jest idiotą! No bo kto normalny jedzie pod prąd?
-To wsiadasz czy nie?- zapytał poirytowany.
-Ha, nie- powiedziałam co bardziej zabrzmiało jak pytanie.
-Yep- pojechał. Pod prąd oczywiście.
No co za łeb! Aż mnie żal w ... ściska! Brrr!
     Wyszłam z przymierzalni w bordowej mini. Maryse podniosła kciuki do góry, nic nie mówiła bo rozmawiała przez telefon. Jest prostytutką, ale kocham ją. Jest dla mnie jak siostra i jest też dorosła więc może robić co chce. Wróciłam do przymierzalni i przebrałam się w swoje ciuchy. Mar zakończyła już swoją rozmowę i stała przy wyjściu ze sklepu z kilkoma torbami.
-Ej, ja mam za chwilę klienta i muszę tam jechać. Pojedziesz ze mną? Poczekasz na mnie pół godziny.
-Um... okej, ale pójdę jeszcze do łazienki.- oznajmiłam i pokierowałam się w stronę WC.
     Umyłam ręce i strzepałam wodę z rąk. Do pomieszczenia wpadł chłopak. Moment... Ten sam chłopak co zatrzymał się dzisiaj obok mnie kiedy szłam do domu. Cholerka! Namierzył mnie wzrokiem i pociągnął w stronę kabin. Kto normalny wymyśla wspólne toalety w centrum handlowym?! Zamknął za nami drzwi od kabiny. Staliśmy blisko siebie, bo tylko tak można było w tej kabinie. Popatrzyłam w górę na jego oczy. Były niebieskie, pasowały do niego, ale nie do jego osobowości. Wydawał się być wredny.
Zza siebie wyciągnął broń. O kur... dę. On ma broń. Cholerka on ma broń. Wycelował ją we mnie.
-Jak chcesz żyć to na kolana, kochanie- powiedział. Jeszcze mam mu loda zrobić. Brawo!
Uklękłam na kolanach przed nim jak jakaś podwładna. Mój wzrok był na poziomie jego krocza. Matko! Moje nogi przechodziły aż do drugiej kabiny. Słyszałam, że drzwi od toalet otworzyły się z hukiem. Ciszę wypełniły czyjeś ciężkie kroki.
-Tomlinson ty mała szmato, gdzie jesteś?- zaśmiał się ten ktoś. Znam ten głos. Michael. Przesrane razy dwa.
-Boże- wyszeptałam.
Rzekomy Tomlinson popatrzył na mnie z góry. Przytknął sobie palec do ust na znak, że nie mam nic mówić. Kiedy usłyszeliśmy jęk zrezygnowania i trzask drzwiami szybko ustałam na nogi tylko po to aby czubkiem głowy uderzyć w brodę . Odsunęłam się od niego i przeżyłam w ściankę za sobą. Popatrzyłam na chłopaka i wybuchłam śmiechem. Miał wytknięty język i pocierał podbródek. Wyglądał przekomicznie! Zmroził mnie wzrokiem i przestałam się śmiać. Mroczny i Niebezpieczny. Hmm... Podoba mi się to. Wyszedł z kabiny poczłapał do lustra aby zobaczyć czy nic się nie stało z jego boską buźką. Chłopie jest cała!, pomyślałam.Popatrzył na moje odbicie w lustrze. Ups, powiedziałam to na głos.
-No ty daj se siana- powiedziałam z niechlujnym akcentem.
Jego wyraz twarzy został bez żadnych emocji, za to w oczach zobaczyłam błysk rozbawienia. Po chwili już nie był taki zimny i zaśmiał się.
-Jak masz na imię?- zapytał przechylając na bok głowę.
-Brianna Richter- powiedziałam.
Popatrzył na mnie jakby zobaczył ducha. A co ja widmo? Nie, jestem Brie. Miło mi!
-Ta Brie Richter?- nie dowierzał.
-Raczej tak?- zapytałam. Tak, zapytałam bo nie byłam pewna czy to o mnie chodzi.
-Trzymałaś się z Michaelem?- zapytał.
-Yeeep- zmarszczyłam nos.
-Żyjesz?- zapytał nadal niewierzącym tonem.
     Patrzył na mnie tymi swoimi przenikliwymi oczami. Byłyby przepiękne gdyby nie było w nich widać nienawiści do swoich rozmówców.  
-Jak na razie to tak- odpowiedziałam.
Wściekły odwrócił się i prawie zderzył się z wchodzącą do toalety Maryse. Wyprostował się, ona zrobiła to samo i mierzyli się nienawistnymi spojrzeniami.
-Maryse Ouellet- powiedział do niej.
Znają się? No pewnie, że tak... Maryse obsłużyła połowę miasta.
-Louis'ie Tomlinsonie- odpowiedziała mu.
Wow, to było dziwne. Chłopak zmierzył ją jeszcze raz i wyszedł. Popatrzyłam na Mar z wielkimi oczami a ona z pokerową twarzą wyszła  z toalety tak jak to zrobił chwilą wcześniej Louis. Popędziłam za nią i starałam się ją dogonić, co było trudne mimo tego, że ona miała ogromnie wysokie buty.
     Klientem Mar okazał się w miarę przystojny chłopak. Mulat z wieloma tatuażami. Coś na podobieństwo Tomlinsona. Chciałam się cofnąć do samochodu kiedy zostałam wciągnięta do domu siłą przez Maryse.
Dom w środku wyglądał równie spektakularnie jak i na zewnątrz. Urządzony nowocześnie w czarnych i czerwonych barwach. Z progu, w którym się znajdowałam, miałam dobry widok a kuchnię i salon. Na przeciwko mnie znajdowały się szklane schody. Za nimi były drzwi, najprawdopodobniej do łazienki. Na ścianie równoległej do schodów wisiał obraz przedstawiający pięciu mężczyzn. Zauważyłam na nim klienta Mar. Obok niego stał jeszcze blondyn, szatyn i chłopak z kręconymi włosami. Ostatni mężczyzna stał tyłem do fotografa. Miał niesamowity tyłek. Stop! Tego nie było! Stali na tle jakiegoś magazynu. Blondyn trzymał za rękę kogoś kogo fotografia nie obejmowała. Jego dziewczyna?
-Pójdź do salonu, przyniosę ci coś do picia a wtedy ja i twoja przyjaciółka pójdziemy załatwić interesy- zaśmiał się.- A ty kotku pójdź na górę i pierwsze drzwi na lewo- pocałował ją w usta. Fuj!
W salonie stała jedna duża kanapa i po bokach stały dwa fotele, w takiej samej kolorystyce jak kanapa. Naprzeciwko mebli, na ścianie wisiała czarna, duża plazma. Większa od mojej. Ten kolo musi dużo zarabiać.
     Z góry dobiegały głośne jęki. Matko...  Zerknęłam na swój telefon w celu sprawdzenia godziny. Grzeją się już godzinę. Ten to chyba przedawkował witaminy. Chwilę potem wszystko ucichło. Głucha cisza, martwa jak ktoś by wolał. Usłyszałam brzęknięcie zamka, po czym drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem. Do salonu wbiegł blondyn, ten ze zdjęcia z paczką chipsów. Zaraz po nim wbiegł chłopak z burzą loków, tylko, że ten z paczką żelek. Duże dzieci! Wstałam z swojego miejsca i obróciłam się w ich stronę. W tym czasie ze schodów zaczęła schodzić uśmiechnięta Maryse a zaraz za nią jej klient. Ona w dłoni trzymała pokaźny pliczek pieniędzy. Wszyscy obecni w salonie patrzyli na nią jak na jakąś boginię. Gestem ręki przywołała mnie do siebie i teraz wszyscy patrzyli się na mnie. Drzwi były otwarte na oścież więc pokierowałam się w ich stronę aby wyjść. Szłam przed siebie patrząc w czubki swoich butów, kiedy buchnęłam w kogoś. Podniosłam wzrok i spotkałam się z spojrzeniem niebieskich tęczówek. W tym samym czasie zaczął dzwonić mój telefon. Spuściłam wzrok na ekran telefonu. Numer zastrzeżony. Odebrałam nie zwracając uwagi na wszystkich obecnych.  W słuchawce usłyszałam śmiech. Śmiech który mnie prześladuje.
-No cześć Brie, nie dostałaś jeszcze pięknych jak kwiaty cyferek?- zaśmiał się.- Zastanawiasz się pewnie gdzie twoja mamusia?- nie czekał na odpowiedź.- Jest w domku na wsi u swoich rodziców przeprowadziła się  bez twojej wiedzy. Pojedziesz do niej?
Rozłączył się. Cholera.
~~
1 rozdział! Yeeeh ! Fajnie! Ale u tak nie jest taki jaki chciałam.

CZYTASZ= KOMENTUJESZ.

NASTĘPNY ROZDZIAŁ ZA 2 KOM. 

BUŹKA x






środa, 19 marca 2014

Prolog.

Dla Michaliny D. <3 


     Kolejny pisak z mojego piórnika się wypisał. Co za pech. Już piaty dzisiaj! Nauczycielka coś tam gadała o historii wynalazków, czy coś. Nie słuchałam jej. Nie lubię tej jędzy, jednak dzięki niej mam nadal dobrą średnią. Niedługo wakacje, na szczęście. Wyjęłam z piórnika kolejny pisak i zaczęłam kończyć mój rysunek przedstawiający elfa w kolorowej sukience. Lubię rysować. Wszystkie moje uczucia są przelewane na papier, w postaci rysunków czy wierszy.
Przejechałam wzdłuż kontury sukni. Gotowe! Skończyłam dokładnie z dźwiękiem dzwonka. Spakowałam zeszyt i piórniczek do plecaka i wyszłam z klasy. Gwar to jedyne co można było usłyszeć na szkolnym korytarzu. Każdy się gdzieś śpieszył. Każdy tylko nie ja. Szłam powoli korytarzem w stronę wyjścia z budynku. pchnęłam brudne zielone drzwi i pokierowałam się w kierunku samochodu mojej mamy. Chyba jako jedyna ze szkoły nie mam jeszcze prawka. Ludzie! Skończyłam już 17 lat! Miesiąc temu... No ale skończyłam.
     Trzasnęłam drzwiami od pojazdu co spotkało się z jęknięciem dezaprobaty ze strony mojej mamy. No nie moja wina, że drzwi w tym gracie się nie domykają.
-Przepraszam- szepnęłam.
-Jest okej- odpowiedziała.
Przez całą do szpitala postanowiłam się nie do szpitala. Dzisiaj mam ściągnięcie szwów. Odruchowo dotknęłam mojego ramienia. Wspomnienia prędzej czy później mnie dopadną.
     Skrzywiłam się kiedy pielęgniarka wyciągała kolejny drucik. Nie boli to aż tak, ale szczypie jak cholera. Michael wiedział co mi zrobi. Dobrze to wszystko przemyślał. Teraz uciekł gdzieś do Belfast. Uciekł przed sprawiedliwością. Skrzywdził mnie i nawiał! Przy wyciąganiu kolejnego drucika ktoś zapukał do drzwi przez co pielęgniarka zatrzęsła tymi, takimi nożyczkami co mnie zabolało i popatrzyłam na nią wzrokiem mordercy.
-Przepraszam- zwróciła się do mnie.- Proszę- powiedziała pewnym głosem.
Do gabinetu weszła moja kochana matka. Lana to bardzo elegancka kobieta po czterdziestce. Nie wygląda na swój wiek przez co przyciąga wzrok wielu młodych mężczyzn. Ma swoją małą firmę w centrum Londynu, do którego mamy jakąś godzinę drogi. Mieszkam z nią sama na przedmieściach. Mój ojciec... Zginął w wypadku samochodowym. Byłam tam ja i mama, ale on zdołał wymanewrować samochodem, że inny pojazd trafił w jego stronę. Lana dała sobie radę. Ja już nie. Poznałam Michael'a. Był dla mnie wszystkim, teraz kojarzy mi się z bólem i cierpieniem. Przez niego dwa razy wylądowałam w szpitalu. Pierwszy raz zostałam pobita na imprezie bo mnie zostawił. Drugi raz kiedy spadłam z balkony bo naćpałam się razem z jego znajomymi. Już nie ćpam. To było straszne.
-Skończone- z przemyśleń wyrwał mnie głos pielęgniarki.
Zeskoczyłam z leżanki i wyszłam z gabinetu po to aby pokierować się do samochodu.
     Przekręciłam kluczyk w zamku i pchnęłam drzwi od domu. Na podłodze leżało dużo listów i gazet. Podniosłam wszystkie i zaniosłam do kuchni. Pacnęłam nimi o blat i wtedy spomiędzy kartek gazety wysunął się różek koperty. Wzięłam ją do ręki. Dziwne, zaadresowana do mnie. Wyjęłam z szuflady nóż i odcięłam górną krawędź koperty. W środku koperty były dwie kartki. Na jednej nic nie znaczące literki i cyferki. Okej. Fajnie. Na drugiej był list. Ważniejsze... O kurdę!
"Witaj Brie! 
Może mnie nie znasz, ale ja ciebie jak najbardziej. Od dziś będę twoim koszmarem. Tak, można mnie określić mianem koszmaru. Takiego z którego nie będziesz się mogła wybudzić. 
Nie uciekaj! To tylko pogorszy twoją sytuację. Zabawmy się w grę, na moich zasadach. Będzie ciekawie i gorąco. Na tamtej kartce masz cyfereczki i litereczki. Każda cyfra odpowiada jakiejś literze. Co tydzień dostaniesz list. Bez słów, z cyframi. Ułożysz sobie słowa itd.. Czekaj na kolejny list. 
Twój X xx. "
A co jak ja nie chcę się w to bawić? Zginę? Wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon i wybrałam dobrze znany mi numer. Nikt nie odbiera. Jeden... Dwa...
-Rezydencja państwa Ouellet.- odezwał się dobrze znany mi głos, córki właścicieli tej właśnie wspomnianej rezydenci. 
-Maryse! Przyjedź.- krzyknęłam i się rozłączyłam. 
Ale się wpakowałam!