poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Rozdział 5 "Twoja kolej."

CZYTASZ=KOMENTUJESZ!



czarno-białe     Minął miesiąc. Przez cały miesiąc nie widziałam mamy, znowu wyjechała. Ona zawsze mnie zostawia. Doktor Richmond nie raz próbował się do niej dodzwonić, jednak wszystko idzie na marne. Louis uciekł. Nie wiem czemu. Lepiej jak nie będzie tu przebywał. Boję się go. Jest straszny. Kiedy mu nie odpowiadałam wściekał się. Dlaczego mam mu odpowiadać? Przecież nawet się nie znamy. Dzisiaj pierwszy raz może mnie ktoś odwiedzić. Mam nadzieję, że to będzie Maryse. Ona jedyna zawsze ze mną jest. Nigdy nikogo innego nie ma przy mnie, kiedy akurat kogoś potrzebuję.
     Do mojej sali wszedł Zachary, był uśmiechnięty jak zawsze. Rzuciłam na niego okiem i dalej patrzyłam na ścianę przede mną. Usiadł na krześle obok, czułam jego mocne perfumy. Przyzwyczaiłam się do niech, wcześniej strasznie drażniły moje nozdrza. Było to nie do zniesienia.
-Powiedzieć ci sekret?- zapytał, nie odpowiedziałam.- Miałem kiedyś narzeczoną, która jak zaszła w ciążę to uciekła- powiedział cicho.- Nie wiem czy to moje dziecko- zaczął się śmiać. Dla mnie to nic śmiesznego. Bo co w tym śmiesznego, że jego narzeczona zaszła w ciążę i go zostawiła?
     Zapomnienie o osobie którą się koca jest najgorsze. Bo mama mnie kochała, prawda? Bo która matka nie kocha swojego dziecka?
     Do sali, tym razem, weszła Maryse. Ubrana jak zawsze w swoją ulubioną, krótką sukienkę w kolorze purpury i wysokie, czarne szpilki. Szybko przemieściła się na krzesełko obok mojego łóżka. Nic nie mówiła, wiedziała, że nie chcę rozmawiać. Jako jedyna nie zmuszała mnie do mówienia. Milczałam. Co chwilę otwierała usta żeby cokolwiek powiedzieć, ale za każdym razem kiedy patrzyła w moje oczy nie wiedziała co powiedzieć. Bała się? Na pewno nie tak jak ja. Od miesiąca boję się, że on w każdej chwili wejdzie do mojej sali i zrobi mi krzywdę. Już odruchowo co chwilę patrzyłam się na drzwi, patrzyłam czy nikt nie wchodzi.
-Lekarz powiedział, że możesz dzisiaj wyjść ze szpitala- oznajmiła. Jej głos nie był taki jak zawsze. Był przyciszony i niepewny.- Wiem, że Lada gdzieś pojechała i cię zostawiła i dlatego mam dla ciebie propozycję.- nie odpowiedziałam, więc uznała to za wskazanie aby mówiła dalej.- Wiesz, że mieszkam tylko z Lisą. Coraz częściej dostaję propozycje pracy jako modelka. Zadzwonili do mnie żebym pojechała do Mediolanu. Nie mam z kim zostawić Lisy. Co ty na to żebyś się nią zaopiekowała? Zamieszkałabyś u mnie, przesyłałabym pieniądze na jedzenie- uśmiechnęła się.
Pokiwałam głową na "tak". Nie mam nic innego do pracy. Może tam znajdę wyciszenie?
-Odezwij się- poprosiła, po jej policzkach spływały łzy.- Błagam.
Jej głos załamywał się, nie chciałam żeby płakała.
-Nie płacz- powiedziałam cicho. Mój głos był słaby. Jak nigdy.
Popatrzyła na mnie jakby zobaczyła ducha. Jeszcze nie umarłam. Prawda?
-Nie patrz tak na mnie- poprosiłam.
Uśmiechnęła się.
-Cieszę się, że mówisz.
-Ja też się cieszę, że mówię- zaśmiałam się. To był pierwszy śmiech od długiego czasu. To wspaniałe, że jest ktoś, kto potrafi poprawić mi humor normalną rozmową.
     Rozmawiałyśmy tak jak dawniej, nie wiedziałam, że dam jej się przełamać. Nie sądziłam, że to ona będzie powodem mojego uśmiechu. Może ja jestem lesbijką? Ocho, Brie wraca poczucie humoru. Zaśmiałam się cicho.
-Z czego się śmiejesz?- zapytała blondynka.
-Przez chwilę się zastanawiałam czy ja na pewno nie jestem lesbijką.
Maryse wybuchła śmiechem. Po chwili ja też. Boże, nigdy nie śmiałam się sama z siebie. Dziwne.

     Otworzyłam drzwi od domu i przez chwilę nie wierzyłam, że to mój dom. Było tam brudno i ciemno. Szybko przebiegłam w stronę swojego pokoju i zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy. Spakowałam je do dosyć sporej torby, która bardziej przypominała worek. Szybko opuściłam dom, zamknęłam go na klucz i pokierowałam się w stronę samochodu Maryse. Jechałyśmy rozmawiając o banalnych rzeczach. Ciuchy, włosy, makijaż. Normalka.
-Jedziemy dzisiaj na wyścigi i walki- oznajmiła. Wytrzeszczyłam oczy. Nigdy nie byłam na nielegalnych walkach. Wiem, że Maryse bardzo często tam bywała i walczyła. Zawsze wychodziła z nich zwycięsko. Niby taka drobna a w pięściach silna. Jak cholera. No dobra, może tak drobna to nie jest. Ma metr osiemdziesiąt wzrostu, wielkolud.
-Nigdy nie byłam na nielegalnych walkach.
-No to będzie twój pierwszy raz- uśmiechnęła się.
Mimo tego kim jest, zawsze stara się byś pozytywnie nastawiona do życia. Zaraża wszystkich swoim optymizmem, za to ją każdy kocha. Każdy myśli, że jest tylko głupią blondynką, której uchodzi wszystko na sucho bo jest "tą głupią blondi". Nie wierzę w to, sama tak myślałam, jednak zmieniłam zdanie kiedy poznałam ją bliżej. Nie jest typową dziewczyną. Owszem, kocha ciuchy, sztuczne paznokcie, ale jej prawdziwą miłością są szybkie samochody i wszelkiego rodzaju silniki. Nie znam się na tym, jednak ona jest w tym specem.
     Otworzyła drzwi od swojego domu i usłyszałam krzyki. Maryse rzuciła swoją malutką torebeczkę na stolik przy drzwiach i poszła stanowczym krokiem w stronę salonu. Poszłam za nią.
-Zamknąć się!- krzyknęła wchodząc swoim butem w miskę z chipsami. Lisa i jakiś chłopiec zastygli w bezruchu i wpatrywali się w blondynkę.- No co się tak patrzycie? Posprzątać to. A tak właściwie to jest Brie, Brie to Lisa, moja siostra a to jej głupi kolega Frank.- wskazywała po kolei na swoją siostrę i na piegowatego chłopca. Słodziak.
-Cześć- powiedzieli równo i zaczęli sprzątać, w tempie ekspresowym, oczywiście.
-Chodź- powiedziała Mar i pociągnęła mnie w stronę swojego pokoju.- Masz jakieś ciekawe ciuchy?- zapytała otwierając drzwi do swojego "królestwa".
-Nie mam za ciekawych- zaśmiałam się.
-Zaraz coś znajdziemy- powiedziała i podeszła do drzwi od swojej ogromnej garderoby.
     Przymierzałam już chyba z milion strojów. Żaden nie był na mnie dobry. Maryse jest ode mnie wyższa, chudsza i ładniejsza. Ona znalazła już dla siebie ciuchy, o ile to coś co miała na sobie można było nazwać ubraniem. Jak zawsze wyglądała fenomenalnie. Ubrana była w króciutkie białe szorty z brokatowymi wstawkami z boku oraz krótki top z wieloma dużymi cekinami. Całość odsłaniała jej chudy i wysportowany brzuch. Na nogach widniały czarne Nike na które nałożyła specjalne ochronki sięgające do kolan. Jej włosy były wyprostowane. Całość dopełniał ostry makijaż. Wyglądała przepięknie, jak zawsze.
     W końcu kiedy Maryse wybrała dla mnie odpowiednią stylizację, pomalowała mnie bardzo mocno i wyprostowała moje włosy, byłyśmy gotowe do wyjścia. W momencie kiedy otwierałyśmy drzwi, zadzwonił dzwonek. Na werandzie stał ciemnowłosy chłopak. Nie był Brytyjczykiem, nie wyglądał na niego.
-No nareszcie Adam!- wrzasnęła Maryse na cały dom.- My wychodzimy a ty pilnujesz tych dwóch oszołomów- zwróciła się do niego i pociągnęła mnie w stronę swojego garażu.- Poczekaj- rozkazała i zniknęła w ciemności garażu.
Po chwili ciszy usłyszałam ryk silnika. Z czeluści wyłonił się czarno- zielone Subaru. Podobno to jedno z najlepszych do driftu. Tak przynajmniej tłumaczyła mi blondynka.
     Kiedy Maryse weszła do ringu, który okalało wiele ludzi, nadal nie traciła swojej pewności siebie. Uśmiechała się. Do ringu zmierzała jej przeciwniczka. Była ogromna. Każdy szeptał. Blondynka nie obawiała się swojej potężnej przeciwniczki. Może i była niższa od Maryse ale była, Boże, ogromna!
Do ringu wszedł spiker, wysoki chłopak z kręconymi włosami i wieloma tatuażami. Znam go, kurwa! To ten koleś... Byłam z Maryse u niego! Znaczy u niego w domu. O kurwa, do potęgi trzeciej!
-Podczas dzisiejszej walki wieczoru zawalczy powracająca Kharma!- dla lepszego efektu przedłużył jej imię, seksownie przeciągnął literkę "r".
Boże, co ja gadam?!
-Kharma warząca sto dwadzieścia trzy kilogramy, zmierzy się z mistrzynią warzącą niespełna pięćdziesiąt kilogramów.
Wszyscy dookoła ringu zaczęli krzyczeć, gwizdać i buczeć. Cholera! Kiedy spiker zszedł z ringu zabrzmiał dźwięk gongu. Odwróciłam się, nie mogłam na to patrzeć. Nienawidzę przemocy.
Po kilkunastu minutach zabrzmiał gong, ponownie. Odwróciłam się i zobaczyłam leżącą, najprawdopodobniej nieprzytomną, Kharmę. Spiker podniósł rękę Maryse w geście zwycięstwa.
-Mistrzynią nadal jest Maryse!- krzyknął a blondynka zeszła z ringu i machnęła włosami. Woow!
-Tak się wygrywa- zwróciła się do mnie.- Harry!- krzyknęła do kogoś.
Podbiegł do nas ten spiker z ringu. Harry.
-Harry poznaj Brie.
Mężczyzna podał mi rękę którą złapałam. Potrząsnął naszymi dłońmi i zaśmiał się.
-Twoja kolej- powiedział.
Moja kolej? Na co?
-Ale na co?- zapytałam.
-Na walkę- oznajmił.
-Co?! Ja nie walczę!
-Ona nie walczy- poparła mnie blondynka. Harry odszedł od nas z wielkim uśmiechem.- Zaraz będą się ścigać.
Pociągnęła mnie w stronę toru. Wspomniałam już, że to wszystko odbywa się na starym torze wyścigowym? Ilekroć gdzieś, się do czegoś nie dotkniesz jest możliwość zarażenie się tężcem. Fuj! Blondi puściła moją rękę i gdzieś poszła. No cholera, zostawiła mnie! Przeszłam bliżej toru i zauważyłam Harry'ego stojącego obok jednego z samochodów. Szybkim krokiem podeszłam do niego w celu zapytania się czy nie widział gdzieś mojej zaginionej towarzyszki.
-Hej Brie- zwrócił się do mnie. W samochodzie jeszcze ktoś siedział jednak nie zwróciłam uwagi na tą osobę.
-Cześć, widziałeś gdzieś Maryse?
-Yyy... Może widziałem a co?- powiedział ten głos. Cholera znam ten głos. Louis.
-Po prostu jej szukam- wydukałam.
-Pojechała gdzieś z jakimś kolesiem- zaśmiał się.
Zostawiła mnie!
-Podwieźć cię do domu?- zapytał.
Nie! Nie chcę żebyś mnie odwoził do domu! Czy to ciężko zrozumieć, że chcę tylko wiedzieć gdzie jest Maryse!
-Tak- odpowiedziałam.


~~~~~~
Jest! Obiecałam, że dopiero po 3 kom. No ale niech będzie!
Co sądzicie o tym rozdziale?
FLAKI Z OLEJEM! (ale długi, jednak xd)
No ale co by było gdybym sb niczego nie zrobiła....  W poniedziałek (tamten) skręciłam sb nogę. Kaleka ze mnie xd
Wasza Kaleka <3 

środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział 4. "Opanowanie."



     Jak wyglądałaby moja śmierć? Ktoś by za mną tęsknił? Mama?
     Chciałam otworzyć oczy, jednak nie miałam na to siły. Oczami wyobraźni widziałam siebie na łące pełnej kwiatów. Zbierałam tulipany. Żółte, te najpiękniejsze. Owinęłam je wstążką, którą nie wiadomo skąd miałam w dłoni. Powstał piękny "bukiecik". Obok mnie pojawił się Louis, jednak bez tatuaży i kolczyków. Na rękach trzymał małą dziewczynkę. Serce podpowiadało mi, że to nasza córeczka.
-Tomlinson!- ktoś krzyknął.
Obejrzeliśmy się, stał tam Michael. Popatrzyłam na Louis'a, był to znowu ten wytatuowany chłopak. Podał mi dziewczynkę i stanął przed nami. Byłam tak malutka że oparłam czoło o jego łopatki. Z moich oczu wypłynęły łzy.
     Otworzyłam szeroko oczy, byłam zdyszana. Oddychałam strasznie ciężko. Bolały mnie nadgarstki. 
-Dzień dobry Panno Richter- usłyszałam głos.- Jestem doktor Zachary Richmond.
Popatrzyłam na mężczyznę. Był strasznie blady, prawie jak kartka. Miał rude, ogniste włosy. Uśmiechał się pokazując perliście białe zęby. Ubrany był w niebieską koszulę, na którą miał narzucony biały fartuch.
-Dzień dobry- powiedziałam cicho.
-Ktoś czeka na ciebie na korytarzu. Może wejść?- zapytał.
-Oczywiście- uśmiechnęłam się.
Do pokoju szybkim krokiem weszła Lana. Wróciła! Ubrana była w wysokie buty na koturnie i krótką czarną sukienkę. Jak zawsze. Mocny makijaż był bardzo widoczny na jej zmęczonej twarzy. Obrzuciła mnie tylko gniewnym spojrzeniem i nic nie mówiła, usiadła na krześle obok.
-Coś ty do kurwy nędzy zrobiła!- krzyknęła.
Drzwi się uchyliły i pojawił się w nich Louis. Ustał obok łóżka i popatrzył się na moją matkę. Obrzuciła go takim samym spojrzeniem jak mnie. Jednak z jej oczu uciekła cała złość i uśmiechnęła się do niego promiennie.
-Ty musisz być Louis- uśmiechała się do niego. Kiedy popatrzyła znowu na mnie jej oczy znowu były zimne.
 Louis skinął głową ale się nie odzywał. Patrzył na mnie, jego oczy były spokojne. A to co nowość! Uśmiechnęłam się do niego lekko. Odwzajemnił ten gest. Słodziak.
Stop! Czy ja właśnie stwierdziłam, że Louis jest słodki? No dobra, może i jest przystojny ale wredny! Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że kiedykolwiek moglibyśmy być razem. Nawet za wszystkie pieniądze świata! Chciałabym żeby mój chłopak mnie szanował, a wątpię, że ON by mnie szanował. Przecież on jest narkomanem, przestępcą i jakimś tam jeszcze człowiekiem zła. On jest diabłem. Maryse mówiła mi, że każdy na niego mówi "Devil", to już samo w sobie źle brzmi.
Wymieniali między sobą zdania, których nie słuchałam. Miałam dość. Chce mi się spać. Przekręciłam się na bok i odpłynęłam do krain moich koszmarów.
     Obudziły mnie głosy kłótni. Otworzyłam szeroko oczy i zobaczyłam doktora Richmond'a trzymającego Louis'a za ramię, a ten natomiast kłócił się z kimś. Odwróciłam głowę w stronę okna. Padało. Usłyszałam plask. Obok mnie usiadł Tomlinson z czerwonym śladem na policzku. Starłam się ukryć swoje rozbawienie. Jego mina wyglądała jak u dziecka, które nie dostało lizaka. Miał złożone ręce, kolejny gest naburmuszenia się.
-Kto cię tak urządził?- zakpiłam.
Od kiedy we mnie tyle odwagi?
-Twoja matka!
Mama? Ona mu tak przywaliła? No niezły ma zamach.
-No nieźle- zaśmiałam się.
-To nie śmieszne.
Trzymał się za policzek i sam zaczął się śmiać. Do pokoju wszedł Richmond razem z jakąś pielęgniarką z wielkimi cyckami. Oczy Louis'a skierowały się bezczelnie prosto na nie. Fuuj. Ja bym jej nawet kijem od miotły nie tknęła. Nie ważne.
Kobieta musiałam mieć około trzydziestki. Na jej palcu, przy prawej ręce widniała obrączka. Nic z tego Tomlinson! Oprócz wielkich cycków była w miarę ładna. Mam nadzieję, że nie będę jej musiała za dużo oglądać.
Richmond złapał mnie za rękę i zaczął odwijać bandaż z mojej ręki. Patrzyłam na niego, był przystojny. Strasznie przystojny. Nie ciągnie mnie do rudych kolesi ale on ma w sobie coś takiego, że mnie do niego ciągnie. Nie należał do typowych lekarzy. Miał sylwetkę typowego kolesia, który walczy w jakiś nielegalnych walkach. Miał złamany nos, to pewne. Nie był on prosty, był krzywy z charakterystyczną "górką" taką jaka zostaje po złamaniu. Pamiętam jak kiedyś Michael'owi złamał ktoś nos i do teraz ma tą "górkę".

     Leżałam już po raz drugi w tym łóżku. Pobił mnie, czarnuch pieprzony. To tak strasznie boli. On to zrobił, zrobił mi krzywdę. Czy on nigdy się nie opanuje? Cholernie się boję. Wszędzie widzę jego postać. On jest wszędzie... Zawsze stoi w cieniu z tym przebiegłym uśmieszkiem. Jest jeszcze straszniejszy niż Louis. Mam tego dosyć! Mam ochotę się zabić, żeby tylko nie widzieć jego twarzy. W nocy chce mnie odłączyć od aparatury. Chce mnie zabić. Codziennie przychodzi do mnie kobieta w siwych włosach i mówi do mnie, ja do niej nie. Mówi, że nie powinnam tym żyć, muszę iść do przodu i nie przejmować się tym. Nawet na nią nie patrzę, więc dlaczego mam jej zaufać? Co jeśli on znowu to zrobi? Mama do mnie nie przychodzi. Louis siedzi tu zawsze, nie patrzę na niego. Boję się, że tak naprawdę to nie on tu siedzi tylko ktoś inny. On napisał ten list. Jestem tego pewna. Tak strasznie się boję.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 Gotowe! Trochę długo. :c przepraszam ale teraz zaczęłam pisać egzaminy :/ rozdział miał się pojawić w święta ale nie dałam rady :c
I co sądzicie o rozdziale? Podoba się? Wyraźcie swoją opinię (to co się wam podoba i nie podoba). To pozwoli mi poprawić swoje błędy!
3 kom = zacznę pisać nowy rozdział. 




sobota, 5 kwietnia 2014

Rozdział 3 "I never wanna feel ashamed"



     Uśmiechał się od ucha do ucha. Jednak przeraziło mnie to, że z jego wargi i nosa sączyła się krew. Jego oko było całe napuchnięte i czerwone. Nawet to było widać po ciemku. Jednak nasze postacie oświetlało światło latarni ulicznej. Nawet na wsi u mojej babci takie mają.
-Krwawisz- powiedziałam i przytknęłam dłoń do ust z których prawie wydał się jęk.
-No i co z tego?- wzruszył ramionami.
Złapałam go za jego ogromną rękę i pociągnęłam w stronę bloku mieszkalnego mojej babci. Otworzyłam drzwi od piwnicy, pokierowałam się w stronę "komórki" z kotłem gdzie babcia trzyma klucze kiedy jej nie ma. Ściągnęłam je z małego haczyka i znowu pociągnęłam za sobą zdezorientowanego Tomlinsona. Wbiegłam po schodach na piętro nadal ściskając wielką dłoń Louis'a.  Otworzyłam drzwi kluczem i pociągnęłam "mężczyznę" do kuchni gdzie kazałam mu usiąść na wersalce. Tak, moi dziadkowie mają wersalkę w kuchni z tego względu iż spał tam mój wujek, kiedy... kiedy jeszcze żył. Wyciągnęłam z szafki kartonik, który służył jako apteczka.
-Poczekaj, pójdę po ręcznik- powiedziałam i poszłam do łazienki.

*Perspektywa Louis'a*

     Dziewczyna poszła do łazienki, a ja zauważyłem na stole czerwony zeszyt. Podniosłem się lekko i sięgnąłem po zeszyt, wracając do poprzedniej pozycji przeczytałem napis na okładce. 
"Nie ważne jak mnie zranisz ja zawsze będę cię kochała i szanowała."
No cóż... Pamiętam jak kiedyś, czyli jakieś pięć miesięcy temu, Michael pokazał Liam'owi zdjęcie ładnej nastolatki. Chciał ją sprzedać, komuś kto by ją ruchał i ruchał, i ruchał. Gdyby taka krucha istotka jak Brie trafiła w łapy takiego człowieka jak Harry, to chyba by była już nie do użycia. No chyba nawet głupi by to zrozumiał. 
Otworzyłem zeszyt, gdzieś tak w środku. Był tam tekst piosenki. Jednak na początku był jeszcze wpis. 


"Zastanawiałam się jak to będzie kiedy odejdziesz. Nie chciałam tego wiedzieć. 
Złamałeś mi serce.

I figured it out
I figured it out from black and white
Seconds and hours
Maybe they had to take some time

I know how it goes
I know how it goes from wrong and right
Silence and sound
Did they ever hold each other tight like us?
Did they ever fight like us?

You and I
We don't wanna be like them
We can make it 'till the end
Nothing can come between
You and I
Not even the Gods above
Can seperate the two of us
No, nothing can come between
You and I
Oh You and I

I figured it out
Saw the mistakes of up and down
Meet in the middle
There's always room for common ground

I see what it's like
I see what it's like for day..."

 Zeszyt został mi brutalnie wyrwany z ręki. Popatrzyłem w górę na wściekłą twarz dziewczyny. Uśmiechnąłem się, ładnie wygląda kiedy się złości. Trzymała zeszyt w dłoni, rękawy jej bluzki były podwinięte. Małe, duże, stare, nowe. Pełno śladów. Ustałem i górowałem nad nią wzrostem. Była niższa o półtorej głowy. Złapałem ją za nadgarstki a zeszyt upadł na ziemię. 
-Dlaczego to robisz?- zapytałem opanowując swoją złość. 
Nic nie odpowiadała. Patrzyła się na swoje kolorowe skarpetki. Bardzo różniły się od jej stroju, nie pasowały. Ścisnąłem bardziej jej malutkie rączki. 
-Odpowiedz!- nakazałem głośniej niż to miało zabrzmieć. 
-To boli!- krzyknęła, kiedy zacieśniłem swój uchwyt jeszcze bardziej. Puściłem jej ręce, a ona potarła zaczerwienione miejsce. 
Usiadłem znowu na swoje miejsce. Dziewczyna położyła ręcznik na moje kolana i przyłożyła do mojej wargi coś zimnego i to, kurwa, zapiekło. Syknąłem. Jezu! Kurwa. 
   Stała przy blacie i szukała czegoś w szklanej kuli w której było pełno papierków i różnych dupereli. Wyciągnęła z niej kilka papierków.
Podeszła do kuchenki i wyciągnęła gwizdek z czubka czajnika. Gwizdał? Nie słyszałem. 
-Chcesz kawy?- zapytała cicho, nieśmiało.
-Poproszę- odpowiedziałem.
Nastolatka wyjęła z starego kredensu dwa kubki i zaraz potem nasypała do nich zmielonej kawy.
-Z mlekiem?
-Nie.
     Siedziałem naprzeciwko Brie, która jadła swój odgrzewany obiad. Była to zupa, nie wiem jaka, ale strasznie niesmaczna. Ona krzywiła się za każdym przełknięciem. Zaśmiałem się,  cała ta sytuacja jest komiczna. Ja siedzę i patrzę się na nią, a ona je zupę. No cholera!
-Z czego się śmiejesz?- zapytała i odłożyła łyżkę do miseczki.
-Nie nic- odpowiedziałem.- Odpowiesz mi czemu się tniesz?
Nic nie odpowiedziała tylko się zarumieniła.
-Czerwienisz się- zaśmiałem się.- Nie wstydź się, nie masz czego.
-Nigdy się tak nie wstydziłam, ale to samo w sobie jest strasznie krępujące. Nie znam cie dobrze a ty chcesz znać historię mojego nędznego życia...- przerwała.
Pomachałem ręką na znak, że ma kontynuować.
-Kiedy mój ojciec zginął poznałam Michael'a. Był takim światełkiem. Kochałam go. Jednak on stał się tyranem, był mnie...- urwała. Jakieś słowo nie chciało przejść przez jej gardło. Wiem jakie.- Kiedy pobił mnie po raz ostatni, robił to aż do nieprzytomności, potem rozciął mi skórę. Zostawił potem nieprzytomną na obrzeżach tamtego lasu- wskazała na las za oknem.- Nie miałam ubrać i była zima. No i jeszcze było ciemno. Bałam się.
Jej oczy były przeszklone. Zacznie płakać. Nienawidzę kiedy jakaś laska mi ryczy. Odsunąłem krzesło i wyszedłem z mieszkania. 

*Perspektywa Brie*

    Siedziałam w pełnej wody wannie. Była taka zwykła, przejrzysta, ale z pianą. 
    Namoczyłam wodą z wanny ranę z której sączyła się krew.  Przetarłam nową szramę papierem toaletowym i wrzuciłam go do muszli klozetowej. Następne nacięcie. Cholernie to wszystko szczypie ale zastępuje ból psychiczny. Kiedy każdy się pyta dlaczego ktoś się tnie, odpowiedź jest prosta. Uciekamy od bólu psychicznego bo ten jest gorszy do zniesienia niż ból fizyczny. Wszystko boli, wiem, ale jest tego warte. Oderwałam z rolki papieru kilkanaście centymetrów. Przetarłam rękę. Kolejne nacięcie zrobiłam na żyle, nie powinnam tego robić. Chwilę potem na podłodze i moich ubraniach było pełno krwi. Co ja najlepszego zrobiłam?!
Moje oczy zaczęły się powoli zamykać. Straciłam dużo krwi. Wszędzie było ciemno, jednak w ostatniej chwili zobaczyłam światło.
-Louis...- szepnęłam.