środa, 14 maja 2014

Rozdział 7 "Druga twarz"

CZYTASZ=KOMENTUJESZ 

     Usiadłam na schodach od werandy. Wszystko skończone. Na ulicy obok domu stały cztery karetki i kilkanaście radiowozów policyjnych. Dwóch ratowników medycznych wynosiło właśnie czarny worek z ciałem. Worek z ciałem Maxine. Los zabrał jedną z moich koleżanek. Pewna kobieta ubrana w mundur policyjny usiadła obok mnie, na środkowym schodku werandy. Była strasznie chuda. Blada i chuda.
-Czy mogę ci zadać kilka pytań?- zapytała cicho, a ja tylko pokiwałam głową do góry i na dół.- Czy wiedziałaś, że w to wszystko może być wmieszanych więcej ludzi a nie tylko Michael Killings?
-Wiedziałam, on ma wielu ludzi na całym świecie. Pracują dla niego za jakieś długi lub z własnej woli. To co się działo w jego siedzibie było straszne. Kiedyś miałam z nim bardzo dobre kontakty i codziennie bywałam w tym miejscu. Każdą kobietę widziałam tylko raz w życiu. Nigdy więcej żadnej nie widziałam. Dobrym przykładem była Irie Benson- powiedziałam a ona westchnęła głośno.- chodziłam z nią do klasy, widziałam ją w jego siedzibie w poniedziałek a we wtorek nie przyszła do szkoły i już nigdy jej nie widziałam. Jedynie ja przeżyłam. Trzy miesiące temu uciekłam zaraz po tym kiedy Michel chciał mnie zaciągnąć do jego pokoju. Zdążył mnie złapać i okaleczył mnie tępym szkłem.- pokazałam swój ślad na ramieniu. Była tam jeszcze jedna dziewczyna która uszła z życiem. Za noc spędzoną z którymś z nim dostała pieniądze i to nie małe. Była moją przyjaciółką a teraz nie wiem czy żyje. Może mi pani powiedzieć co się stało z Maryse Ouellet?- zapytałam.
-Pani Ouellet została zabrana wraz ze swoją siostrą do siedziby Londyńskiego FBI- oznajmiła kobieta.- Panią też tam zabierzemy, za dużo pani widziała. A teraz ostatnie. Czy zna pani Louis'a Tomlinson'a?
-Nie znam go- powiedziałam z kamiennym wyrazem twarzy.
Nigdy nie przyznam się do tego, że go znam. Jest człowiekiem który mnie chciał zniszczyć i mnie pobił. Akurat w tym momencie musiały dać o sobie znać moje poobijane żebra. Dlaczego ja?!
     Zostałam przewieziona do ogromnego budynku radiowozem policyjnym. W holu kręciło się mnóstwo ludzi w mundurach; tych policyjnych i nie tylko. Większość przestrzeni została stworzona ze szkła. Kobieta z którą tutaj przyjechałam poprowadziła mnie do windy i nacisnęła guziczek z numerem piętra 21. Winda jechała strasznie szybko, za szybko. Kiedy właz otworzył się z charakterystycznym brzdęknięciem, kobieta położyła dłoń na moich plecach i poprowadziła mnie przez korytarz. Prosto do gabinetu. Za biurkiem siedział mężczyzna w garniturze.
-Witam Panno Richter- powiedział.- Jestem Nathaniel Johnson. Usiądź, proszę.- ręką wskazał na krzesło.
Zdążyłam zauważyć, że babka zdążyła się już ulotnić.
-Wydaje mi się, że nie wiesz po co tu jesteś. Ale już ci tłumaczę. Zostaniesz objęta programem ochrony świadków.
-Czyli będę świadkiem koronnym?- wcięłam się mu w słowo.
-Tak, Panno Richter.- przewrócił oczami. Z szuflady wyciągnął białą teczkę i podsunął ją w moją stronę.- Od dzisiaj to twoje nowe życie. Wszystkie ważne rzeczy są zamieszczone tutaj.

IMIĘ I NAZWISKO: Jill McCoy
DATA URODZENIA:  23.05.1993 r.
MIEJSCE ZAMIESZKANIA: 559 MA-145, Boston, Massachusetts, USA. 
Brak bliskiej rodziny, samotna matka z dzieckiem (Lee, data ur.: 25.09.2008 r.). 

Popatrzyłam na mężczyznę za biurkiem.
-Ale ja nie mam dziecka- oburzyłam się.
-Zostanie ono adoptowane, nawet ona będzie żyła w błędzie.- powiedział.- Przeprowadzisz się do Bostonu kiedy skończymy twoją przemianę, nie możesz przypominać siebie. To by było zbyt duże zagrożenie. W tym wypadku musimy przeprowadzić na pani operację plastyczną i nie tylko. Czy wyraża pani zgodę?- zapytał.
Boże! Operacja plastyczna? Czy ich do reszty pogięło?!
-A co z moją matką?
-Od dzisiaj jesteś uznana za zaginioną.- wzruszył ramionami.
-Dobrze, zgadzam się.

     Przez ostatnie pół roku czułam się jak królik doświadczalny. Każdy nade mną skakał, pytał się czy jest mi coś potrzebne.
Udawałam, że nic mnie nie boli, ale tak nie było. Wszystko, każda mała część mnie, bolała jak nie wiem.
Na twarzy, przez ostatnie kilka miesięcy, miałam pełno plastrów i bandaży.
Skóra, nie miała już takiego bladego odcienia, był ciemniejsza. Moje włosy były czarne i kręcone, można powiedzieć, że to szopa.
Dzisiaj lekarze mają mnie wypuścić z kliniki. Agenci zadbali o to żebym miała pomoc sanitarną i moje operacje były przeprowadzane w prywatnej klinice. Wydaje mi się, że wydali na mnie miliony. Teraz mam uczucie, że mogłabym konkurować z modelkami w konkursach piękności. Bynajmniej tak się czuję. Nie wyglądam tak jak kiedyś. Zmienił się również mój charakter. Jestem spokojna, nie umiem nikomu odszczekać. Wiem jak się zajmować dzieckiem. Moje podejście jest inne, teraz cieszę się, że będę miała córeczkę. Jeszcze jej nie widziałam a już ją kocham.
     Siedziałam w swoich nowych ubraniach na krześle koło łóżka. Na dworze padał śnieg, ale to przecież normalne, mamy grudzień.
Na łóżku leżała piękna, zielona kurtka. Do mojego pokoju wszedł lekarz, który prowadził mój pobyt tutaj.
-Ktoś na ciebie czeka Jill- powiedział i uśmiechnął się. Zdziwiłam się, kto to mógł być?
Zgarnęłam kurtkę z łóżka i podążyłam za lekarzem na korytarz. Na jego końcu koło drzwi stała kobieta w podeszłym wieku, Johnson i mała dziewczynka z długimi, blond włoskami.
Nathaniel zobaczył mnie i wszyscy ruszyli w moją stronę.
-Dzień Dobry- zwróciłam się do nich.
-Dzień Dobry, Jill- odpowiedział mężczyzna.- To jest Pani Elizabeth Smith i pracuje w domu dziecka. A to moja Droga, jest Lee, twoja córeczka.
-Cześć Mała- uklękłam przed nią a ona uśmiechnęła się do mnie.- Chcesz żebym została twoją mamusią?- zapytałam.
-Tak- odpowiedziała cicho.
-Teraz zostaniecie przewiezione do Bostonu. Zadbaliśmy o to abyście miały tam wszystko.  W tym domu w którym będziecie mieszkały jest wszystko czego potrzebujesz. Mała jest zapisana do najbliższego przedszkola. Pamiętaj, że od teraz jesteś Jill McCoy- przypomniał, kiedy prowadził nas do samochodu.
Pani Elizabeth już nigdzie nie było a Lee szła obok mnie i trzymała się skrawka mojej kurtki. Podałam jej rękę, którą złapała. Już kocham tą dziewczynkę. Johnson otworzył nam drzwi od samochodu i zasalutował na co dziewczynka się zaśmiała. Kiedy Lee usadowiła się na swoim miejscu a otworzyłam ponownie drzwi od samochodu.
-Czy...
-Będę co jakiś czas dzwonił do pani- wciął mi się w słowo.
-Dziękuję.
-A no i jeszcze jedno!- z kieszeni swojej marynarki wyjął telefon i podał mi go.- Bym zapomniał- zaśmiał się.
Zamknęłam drzwi i czekałam na nowe życie.

________________________________
____________
__
_

COŚ KRÓTKI MI WYSZEDŁ, ALE JEST! 
TERAZ MAM DUŻO NAUKI BO KOŃCZĘ GIMBĘ I
CO BY NIE POWIEDZIEĆ CHCĘ ZDAĆ. 
ROZDZIAŁY WYCHODZĄ, JAKIE WYCHODZĄ, ALE STARAM SIĘ JAK MOGĘ I MAM NADZIEJĘ, ŻE TO DOCENICIE. 
CHCIELIBYŚCIE COŚ O MNIE WIEDZIEĆ? 
JAK TAK TO PISZCIE W KOM. I PRZY NASTĘPNEJ NOTCE COŚ WAM O SOBIE OPOWIEM XD 
OGÓLNIE TO KOCHAM WAS WSZYSTKICH, DZIĘKUJĘ TYM CO CZYTAJĄ I KOMENTUJĄ. 
NO WIĘC...
3 KOM. = NASTĘPNY ROZDZIAŁ XD

środa, 7 maja 2014

Rozdział 6 "Darmowa kurtyzana"


CZYTASZ=KOMENTUJESZ


     Usiadłam na miejscu pasażera. Strasznie ładnie pachnie w jego samochodzie. Typowymi męskimi perfumami, ale jednak ładnie. Na desce rozdzielczej było przyklejone zdjęcie jakiejś kobiety. Jej azjatycka uroda sprawiła, że poczułam się nijako. Miał przepiękną karmelową skórę, na zdjęciu wydawała się być miękka w dotyku. Była nieziemska. 
-Kto to?- zapytałam Tomlinson'a. 
-Ktoś, kto był dla mnie ważny- odburknął. 
-Jaka ona była?
Nie otrzymałam odpowiedzi. Uraziłam go? W sumie to nie chciałam tego zrobić. Na zapas, muszę trzymać język za zębami. Nie odzywał się jeszcze długi czas. Kurwa, kto to jest?!
-To była moja dziewczyna, Jill. Została zabita przez tego idiotę, Michael'a. Zabiję kiedyś skurwiela gołymi rękoma.- wysyczał przez zaciśnięte zęby.
-Rozumiem.- to tyle? Tyle mam do powiedzenia? A ile miała lat? No kurwa. Ja pierdolę. Przerzuciłam moje kolorowe włosy na jedno ramię. Zajebiście! Teraz będziesz zgrywać wielką panienkę do posunięcia? Nie!
     Nie rozmawialiśmy więcej, było cicho. Strasznie cicho.
-Gdzie cię odwieść?- zapytał cicho.
Podałam mu dokładny adres domu Maryse. Zwyczajny, w miarę duży dom. Nic specjalnego. On patrzył na niego z... odrazą? No co koleś?! Dom ci się nie podoba? Weź spieprzaj!
Trzasnęłam drzwiami od samochodu i poszłam w stronę domu.
-Brie!- krzyknął.
Odwróciłam się. Kurwa, idzie tu.  Jednym ruchem złapał mnie za szyję i ścisnął. No kurwa!
Coraz ciężej było mi złapać oddech.
-Puść- wyszeptałam.- Proszę.
-Z moim samochodem masz się obchodzić z należytym mu szacunkiem!-wykrzyczał mi w twarz.
-Przepraszam, puść mnie- wyszeptałam.
Przed oczami zaczynałam widzieć ciemne plamy. Wbił paznokcie w skórę mojej szyi. Jestem pewna, że zostaną jakieś ślady. Popierdoleniec. Puść no!
Jego ucisk lekko zelżał i po chwili puścił mnie odpychając z całej siły po czym ległam na ziemię. Ja pierdolę! Szybko przemieściłam się sunąc tyłkiem po trawi byle dalej od tego... psychopaty! Szybkim krokiem podszedł do mnie i złapał za moje włosy ciągnąc w górę. W moich oczach pojawiły się łzy. Kurwa!
-Puść mnie!- krzyczałam w spazmach bólu.
-Najpierw nauczysz się szacunku, szmato!- wysyczał przez zaciśnięte zęby.
Zamknęłam oczy, kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach. Poczułam przezywający ból na moim policzku. Z moich ust wydobył się szloch. To tak, kurwa, boli! Rzucił mną o ziemię i kopnął w brzuch. Nie mogłam złapać oddechu. Zaczęłam głośno kaszleć i szlochać.
     Przetarłam zaspane oczy i poczułam ból na skórze wokół oczu. Chciałam usiąść, jednak nie mogłam. Bolał mnie brzuch, każdy wdech i wydech sprawiał mi ból. Po kilku minutach zagania się z bólem wstałam i podeszłam w stronę wielkiego lustra powieszonego na ścianie na korytarzu. Spałam na kanapie? Uniosłam bluzkę i zobaczyłam jedno wielkie obtarcie i siniaka.
-Cze... o kurwa!
Popatrzyłam w odbicie Maryse za mną. Jej mina mówiła sama za siebie.
-Nic nie mów.- powiedziałam wydychając zabrane wcześniej powietrze przez co skrzywiłam się.
-Musisz jechać do lekarza!- krzyknęła.- Kto cię tak urządził?- zapytała.
-Po tym jak pojechałaś gdzieś, zostawiając mnie samą, Louis zaproponował mnie podwieźć do domu. Kiedy odjechał jakiś pijany kolo się na mnie rzucił.- skłamałam.
-Stop! Tomlinson odwiózł cię do domu?!- wrzasnęła.
-No...
-Nigdy więcej nie wsiadaj do jego samochodu!
Nie mam takiego zamiary, pomyślałam.
-Ok.
     Usiadłam na krześle w poczekalni. Nie było ludzi, siedziałam sama. Z gabinetu lekarza wyszła starsza pani podpierając się o kulę łokciową. Biedna. Ledwie co może chodzić i pomaga jej coś co jest martwe i nie ma uczuć.
-Pani Richter proszona do gabinetu- odezwała się kobieta z recepcji. Wstałam z krzesła które lekko zaskrzypiało. Podeszłam do drzwi, które były otwarte. Doznałam szoku kiedy zastałam tam Zachary'ego.
-O witaj Brie!- uśmiechnął się kiedy podniósł na mnie wzrok, jednak zaraz ten jego uśmiech zszedł i na jego miejsce weszło zdziwienie.-Co ci się stało?!- zapytał z lekka oburzony.
-Tomlinson się stał- powiedziałam nadąsana. Czemu nadąsana? Nie wiem!
-Chodź, obejrzę cię.
     Otworzyłam drzwi od domu. Ja pierdolę! W środku wszystko było nie na swoim miejscu, na podłodze w niektórych miejscach pływała krew. Na piętrze usłyszałam trzask łamanego drewna i strzały, bardzo głośne strzały. Na górze schodów pojawiła się zakrwawiona Maxine. Matko. Zbiegła po schodach kierując się w moją stronę.
-Uciekaj!- krzyknęła.
Popatrzyłam w górę, na schody i zobaczyłam Maryse schodzącą ze chodów, była strasznie zdyszana. Kiedy chciała pokonać trzeci schodek za nią pojawił się mężczyzna w białej kominiarce, cały był ubrany na biało. Jego ubrania były pobrudzone krwią. Złapał blondynkę za włosy i wycelował bronią w stronę moją i Maxine. Rozległ się huk i brunetka leżała na ziemi. Wyrwałam się z miejsca i ruszyłam biegiem w stronę drzwi. Kolejny huk i kula wylądowała w futrynie obok mnie. Pokierowałam się w stronę najbliższego posterunku. Na przeciwko mnie bardzo wolnym tempem jechał radiowóz policyjny. Wybiegłam na ulicę starając się go zatrzymać. Z samochodu wysiadł młody policjant. Zaraz za nim pojawił się drugi.
-Pomocy... Tam w domu... On ją zabił- wyszlochałam.
Jeden z policjantów zerwał się biegiem w stronę domu z którego było słychać strzały.
Kurwa! Wszyscy zginiemy.

___________________________
____________
____

NO WIĘC MAMY KOLEJNY! TOK SIĘ CIESZĘ, ŻE SIĘ WYROBIŁAM PRZED PIĄTKIEM.
OSTRZEGAM, ŻE NASTĘPNY ROZDZIAŁ BĘDZIE, DZIWNY...
PRZY PISANIU NASTĘPNEGO ROZDZIAŁU POMOŻE MÓJ BRATANEK, KTÓRY MA 12 XD 
NO UWIELBIAM GO NORMALNIE, JEST MEGA WIELKIM FANEM 1D :P 
WIĘC WASZA KALEKA BYŁA DZISIAJ U LEKARZA I DOSTAŁA ZWOLNIENIE DO KOŃCZ TYGODNIA XD JAK JA KOCHAM MOJEGO LEKARZA, KTÓRY MIMO WSZYSTKO I TAK CHCIAŁ MNIE DAĆ DO RZEŹNI XD 
NASTĘPNY ROZDZIAŁ BĘDZIE TRADYCYJNIE PO 3  KOMENTARZACH I JUŻ XD 
TAK, JA NIE DOBRA! HUEHUEHUE 
BUŹACZKI!