środa, 26 marca 2014
Rozdział 2 "Raz, dwa, trzy Maxine!"
Maryse zatrzymała samochód przed szarym blokiem. Rozejrzałam się dookoła. Moja mama tu nawiała? Serio? Na taką wiochę? Boże, ja tutaj nie wyrobię. Śmierdzi gnojem i wsią. Nie ma tu sklepów. No ok, jest jeden w którym nic nie ma. Wysiadłam z samochodu i popatrzyłam na blondynkę siedzącą z przodu.
-Nie idziesz?- zapytałam patrząc w jej oczy.
-Sorry mała ale w tych butach na tym błocie? O nie ma mowy!- zaprotestowała.
-To wpadnij później.
Odjechała. Na skrzyżowaniu stała grupka dzieciaków i jedna starsza dziewczyna. Popatrzyli na mnie z dużej odległości. Cholerka, już im podpadłam! Zaśmiałam się. Weszłam na klatkę schodową i wspięłam się na pierwsze i ostatnie piętro. Zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi, a po chwili zobaczyłam twarz mojej babci. Uśmiechnęłam się.
Valeria to staruszka z przenikliwymi oczami. Takimi jakimi zabija mnie Louis. Jednak w oczach staruszki widzę zawsze miłość i zrozumienie. Zdjęła czerwony czajnik z ognia gdyż woda zaczęła się gotować. Zalała dzbanek wodą a po chwili dosypała do niego jakieś listki. Popatrzyłam na nią pytająco.
-To melisa i mięta- wyjaśniła- Co cię do mnie sprowadza?
-Miała tu być mama- sprostowałam.
-Ale Lany nie ma w kraju, wyjechała do Bułgarii- powiedziała.
Skoro jej tu nie ma to o co chodziło temu kolesiowi? Już nie rozumiem, ktoś chce mnie w coś wrobić. To bez sensu!
Babcia usiadła koło okna i patrzyła w przestrzeń. Uśmiechała się lekko patrząc na drzewa. Była oazą spokoju. Nigdy nie krzyczała i nie podnosiła głosu. Nawet kiedy zbiłam jej wazon, powiedziała, że nic nie szkodzi był stary i za dużo z nim wspomnień. Jedak nigdy nie pozbyła się po nim szkiełek. Trzyma je w skrzyneczce schowanej w szafie.
-Pamiętasz Maxine?- zapytała nagle.
Zdziwiłam się. Maxine teraz ma około dwudziestu kilku lat. Nie wiem kiedy. Zawsze się bawiłyśmy, kiedy byłam u babci. Wdała się w porachunki z mafią czy coś i musiała uciekać z kraju. Nie wiem co się z nią stało. Dwa lata temu do drzwi mojej babci zapukali mężczyźni w skórzanych kurtkach i pytali o nią. Nie było dobrze. Była zakochana w jakimś gangsterze. Mówiła mi wszystko, byłyśmy jak siostry. Ona sama doradzała mi w sprawach związków, nie było jej przy mnie kiedy pojawił się Michael. Już wtedy jej nie było.
-Pamiętam a co?
-Wróciła- oznajmiła.- Widziałaś tą dziewczynę co biegała z dzieciakami?- zapytała.
-No tak. To ona?
-We własnej osobie.
Przeszłam obok mrugającej lampy. Dookoła było jeszcze kilka świecących lamp, potem pole i ciemność. Przy lampie stał chłopak i dziewczyna ubrani na czarno. Na oko mieli dwanaście lat. Skręciłam w lewo i zobaczyłam kilka kroków dalej zobaczyłam ciemne okno sklepy.
Pchnęłam drzwi które pisnęły głośno. W całym pomieszczeniu było ciemno. Obok starej wagi szalkowej stał mały dzwoneczek. Podniosłam go i zadzwoniłam. Chwilę potem światło się zapaliło a do pomieszczenia wkroczyła starsza pani z małym pieskiem na rękach. Położyła go na starym, czarnym krześle z satynową poduszką. Założyła okulary i popatrzyła na mnie.
-Co podać?- zapytała schrypniętym głosem.
-Poproszę dwie oranżady, takie najtańsze.
Kobiet obróciła się do półek stojących za nią. Były dwa razy większe od niej. Ustała na małej drabince, której wcześniej nie zauważyłam. Sięgnęła dwie butelki z czerwoną, gazowaną cieczą. Postawiła je na blacie i zapisała w zeszycie.
-Coś jeszcze?- zapytała takim samym głosem jak przedtem.
-Wszystko.
-Poproszę funta.
Podałam jej pieniądze i szybko opuściłam sklep z moim zakupem. Przechodząc obok lampy zobaczyłam biegnące w jej stronę dwie osoby. Pierwszy biegł chłopak, zaraz za nim dziewczyna w czarnych, kręconych włosach. Chłopak z impetem wpadł na lampę, krzycząc:
-Raz, dwa, trzy Maxine!
Maxine zaczęła się chichrać.Po chwili odwróciła się w moją stronę i zamarła. Patrzyła na mnie zdziwionym wzrokiem. Nie dziwię jej się.
-Brie?
-Maxine.
Zaśmiała się, a ja razem z nią. Podeszła do mnie i zamknęła w niedźwiedzim uścisku. Potarła moje plecy swoimi dłońmi.
-Kupę lat, co?- zaśmiała się, znowu.
-Trochę.
Schowałam się za garażem. Nie wierzę, że bawię się w chowanego, pomyślałam. Wychyliłam się zza ścianki garażu i patrzyłam gdzie jest Maxine, bo to ona szukała. Nigdzie jej nie widziałam i chciałam przebiec koło drugiego garażu jednak... Ktoś zakrył mi usta ręką i przyciągnął do siebie w tali. Boże! Na szyi czułam czyjś oddech.
-Hej mała- powiedział.
No i wszystko jasne!
-Hej duży- powiedziałam cicho kiedy zabrał mi rękę z ust.
Odwrócił mnie do siebie i zaśmiał się. Idiota!
~~~
Takowy krótki
3 kom = dalej!
poniedziałek, 24 marca 2014
Rozdział 1 "Szybkie samochody i publiczne toalety."
Wyszłam ze szkoły. Mamy jeszcze nie było. Muszę iść na pieszo. Od St. Bonaventure's School do Wanstead Park Ave idzie się jakąś godzinę. No cóż.
Z nadgarstka ściągnęłam gumkę i związałam włosy w koka. Przyprasowałam bluzkę i mogłam iść. To nic, że mam wysokie obcasy. Nic się nie stanie. Dzisiaj jest wyjątkowo ciepło jak na Londyn. No ale, idzie lato! Musi być ciepło.
Dzisiaj mijają dwa tygodnie od czasu kiedy dostałam list. Nic się nie działo. To dobrze. Tylko się cieszyć. Jutro zakończenie roku i bye szkoło! Cały czas zastanawiam się kto to mógł być. Nie wiem, może ktoś ode mnie ze szkoły. Ta sytuacja była przerażająca. Maryse stwierdziła, że nie mam się przejmować bo to tylko jakiś dzieciak i robi mi tylko niewinny żarcik. Ha, uśmiałam się! Ten sarkazm...
Zostało mi jeszcze jakieś dwadzieścia minut drogi kiedy buty zaczęły mnie uwierać. Tak, ten plus zakładania wysokich butów. Saarrkkazm! Ściągnęłam obcasy z nóg i złapałam je w jedną rękę. Na chodniku leżała rozbita butelka, na palcach ją ominęłam. Usłyszałam trąbienie samochodu. Moim oczom ukazał się jadący pod prąd wiśniowy Aston Martin DB9. Moja ciocia- Maria- nieraz takim jeździ. Ten akurat był bez dachu. Zatrzymał się obok mnie. Za kierownicą siedział przystojny mężczyzna. Oczy miał ukryte za Ray Banami. Miał kolczyk w wardze z prawej strony i w brwi po lewej. Jego ręce i szyję zdobiły tatuaże. Przystojny.
-Hej Mała, podwieźć cię?- zapytał z uśmiechem.
-Hej Duży, nie wiesz, że to ulica jednokierunkowa?- zaśmiałam się.
Ktoś tu jest idiotą! No bo kto normalny jedzie pod prąd?
-To wsiadasz czy nie?- zapytał poirytowany.
-Ha, nie- powiedziałam co bardziej zabrzmiało jak pytanie.
-Yep- pojechał. Pod prąd oczywiście.
No co za łeb! Aż mnie żal w ... ściska! Brrr!
Wyszłam z przymierzalni w bordowej mini. Maryse podniosła kciuki do góry, nic nie mówiła bo rozmawiała przez telefon. Jest prostytutką, ale kocham ją. Jest dla mnie jak siostra i jest też dorosła więc może robić co chce. Wróciłam do przymierzalni i przebrałam się w swoje ciuchy. Mar zakończyła już swoją rozmowę i stała przy wyjściu ze sklepu z kilkoma torbami.
-Ej, ja mam za chwilę klienta i muszę tam jechać. Pojedziesz ze mną? Poczekasz na mnie pół godziny.
-Um... okej, ale pójdę jeszcze do łazienki.- oznajmiłam i pokierowałam się w stronę WC.
Umyłam ręce i strzepałam wodę z rąk. Do pomieszczenia wpadł chłopak. Moment... Ten sam chłopak co zatrzymał się dzisiaj obok mnie kiedy szłam do domu. Cholerka! Namierzył mnie wzrokiem i pociągnął w stronę kabin. Kto normalny wymyśla wspólne toalety w centrum handlowym?! Zamknął za nami drzwi od kabiny. Staliśmy blisko siebie, bo tylko tak można było w tej kabinie. Popatrzyłam w górę na jego oczy. Były niebieskie, pasowały do niego, ale nie do jego osobowości. Wydawał się być wredny.
Zza siebie wyciągnął broń. O kur... dę. On ma broń. Cholerka on ma broń. Wycelował ją we mnie.
-Jak chcesz żyć to na kolana, kochanie- powiedział. Jeszcze mam mu loda zrobić. Brawo!
Uklękłam na kolanach przed nim jak jakaś podwładna. Mój wzrok był na poziomie jego krocza. Matko! Moje nogi przechodziły aż do drugiej kabiny. Słyszałam, że drzwi od toalet otworzyły się z hukiem. Ciszę wypełniły czyjeś ciężkie kroki.
-Tomlinson ty mała szmato, gdzie jesteś?- zaśmiał się ten ktoś. Znam ten głos. Michael. Przesrane razy dwa.
-Boże- wyszeptałam.
Rzekomy Tomlinson popatrzył na mnie z góry. Przytknął sobie palec do ust na znak, że nie mam nic mówić. Kiedy usłyszeliśmy jęk zrezygnowania i trzask drzwiami szybko ustałam na nogi tylko po to aby czubkiem głowy uderzyć w brodę . Odsunęłam się od niego i przeżyłam w ściankę za sobą. Popatrzyłam na chłopaka i wybuchłam śmiechem. Miał wytknięty język i pocierał podbródek. Wyglądał przekomicznie! Zmroził mnie wzrokiem i przestałam się śmiać. Mroczny i Niebezpieczny. Hmm... Podoba mi się to. Wyszedł z kabiny poczłapał do lustra aby zobaczyć czy nic się nie stało z jego boską buźką. Chłopie jest cała!, pomyślałam.Popatrzył na moje odbicie w lustrze. Ups, powiedziałam to na głos.
-No ty daj se siana- powiedziałam z niechlujnym akcentem.
Jego wyraz twarzy został bez żadnych emocji, za to w oczach zobaczyłam błysk rozbawienia. Po chwili już nie był taki zimny i zaśmiał się.
-Jak masz na imię?- zapytał przechylając na bok głowę.
-Brianna Richter- powiedziałam.
Popatrzył na mnie jakby zobaczył ducha. A co ja widmo? Nie, jestem Brie. Miło mi!
-Ta Brie Richter?- nie dowierzał.
-Raczej tak?- zapytałam. Tak, zapytałam bo nie byłam pewna czy to o mnie chodzi.
-Trzymałaś się z Michaelem?- zapytał.
-Yeeep- zmarszczyłam nos.
-Żyjesz?- zapytał nadal niewierzącym tonem.
Patrzył na mnie tymi swoimi przenikliwymi oczami. Byłyby przepiękne gdyby nie było w nich widać nienawiści do swoich rozmówców.
-Jak na razie to tak- odpowiedziałam.
Wściekły odwrócił się i prawie zderzył się z wchodzącą do toalety Maryse. Wyprostował się, ona zrobiła to samo i mierzyli się nienawistnymi spojrzeniami.
-Maryse Ouellet- powiedział do niej.
Znają się? No pewnie, że tak... Maryse obsłużyła połowę miasta.
-Louis'ie Tomlinsonie- odpowiedziała mu.
Wow, to było dziwne. Chłopak zmierzył ją jeszcze raz i wyszedł. Popatrzyłam na Mar z wielkimi oczami a ona z pokerową twarzą wyszła z toalety tak jak to zrobił chwilą wcześniej Louis. Popędziłam za nią i starałam się ją dogonić, co było trudne mimo tego, że ona miała ogromnie wysokie buty.
Klientem Mar okazał się w miarę przystojny chłopak. Mulat z wieloma tatuażami. Coś na podobieństwo Tomlinsona. Chciałam się cofnąć do samochodu kiedy zostałam wciągnięta do domu siłą przez Maryse.
Dom w środku wyglądał równie spektakularnie jak i na zewnątrz. Urządzony nowocześnie w czarnych i czerwonych barwach. Z progu, w którym się znajdowałam, miałam dobry widok a kuchnię i salon. Na przeciwko mnie znajdowały się szklane schody. Za nimi były drzwi, najprawdopodobniej do łazienki. Na ścianie równoległej do schodów wisiał obraz przedstawiający pięciu mężczyzn. Zauważyłam na nim klienta Mar. Obok niego stał jeszcze blondyn, szatyn i chłopak z kręconymi włosami. Ostatni mężczyzna stał tyłem do fotografa. Miał niesamowity tyłek. Stop! Tego nie było! Stali na tle jakiegoś magazynu. Blondyn trzymał za rękę kogoś kogo fotografia nie obejmowała. Jego dziewczyna?
-Pójdź do salonu, przyniosę ci coś do picia a wtedy ja i twoja przyjaciółka pójdziemy załatwić interesy- zaśmiał się.- A ty kotku pójdź na górę i pierwsze drzwi na lewo- pocałował ją w usta. Fuj!
W salonie stała jedna duża kanapa i po bokach stały dwa fotele, w takiej samej kolorystyce jak kanapa. Naprzeciwko mebli, na ścianie wisiała czarna, duża plazma. Większa od mojej. Ten kolo musi dużo zarabiać.
Z góry dobiegały głośne jęki. Matko... Zerknęłam na swój telefon w celu sprawdzenia godziny. Grzeją się już godzinę. Ten to chyba przedawkował witaminy. Chwilę potem wszystko ucichło. Głucha cisza, martwa jak ktoś by wolał. Usłyszałam brzęknięcie zamka, po czym drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem. Do salonu wbiegł blondyn, ten ze zdjęcia z paczką chipsów. Zaraz po nim wbiegł chłopak z burzą loków, tylko, że ten z paczką żelek. Duże dzieci! Wstałam z swojego miejsca i obróciłam się w ich stronę. W tym czasie ze schodów zaczęła schodzić uśmiechnięta Maryse a zaraz za nią jej klient. Ona w dłoni trzymała pokaźny pliczek pieniędzy. Wszyscy obecni w salonie patrzyli na nią jak na jakąś boginię. Gestem ręki przywołała mnie do siebie i teraz wszyscy patrzyli się na mnie. Drzwi były otwarte na oścież więc pokierowałam się w ich stronę aby wyjść. Szłam przed siebie patrząc w czubki swoich butów, kiedy buchnęłam w kogoś. Podniosłam wzrok i spotkałam się z spojrzeniem niebieskich tęczówek. W tym samym czasie zaczął dzwonić mój telefon. Spuściłam wzrok na ekran telefonu. Numer zastrzeżony. Odebrałam nie zwracając uwagi na wszystkich obecnych. W słuchawce usłyszałam śmiech. Śmiech który mnie prześladuje.
-No cześć Brie, nie dostałaś jeszcze pięknych jak kwiaty cyferek?- zaśmiał się.- Zastanawiasz się pewnie gdzie twoja mamusia?- nie czekał na odpowiedź.- Jest w domku na wsi u swoich rodziców przeprowadziła się bez twojej wiedzy. Pojedziesz do niej?
Rozłączył się. Cholera.
~~
1 rozdział! Yeeeh ! Fajnie! Ale u tak nie jest taki jaki chciałam.
CZYTASZ= KOMENTUJESZ.
NASTĘPNY ROZDZIAŁ ZA 2 KOM.
BUŹKA xśroda, 19 marca 2014
Prolog.
Dla Michaliny D. <3
Kolejny pisak z mojego piórnika się wypisał. Co za pech. Już piaty dzisiaj! Nauczycielka coś tam gadała o historii wynalazków, czy coś. Nie słuchałam jej. Nie lubię tej jędzy, jednak dzięki niej mam nadal dobrą średnią. Niedługo wakacje, na szczęście. Wyjęłam z piórnika kolejny pisak i zaczęłam kończyć mój rysunek przedstawiający elfa w kolorowej sukience. Lubię rysować. Wszystkie moje uczucia są przelewane na papier, w postaci rysunków czy wierszy.
Przejechałam wzdłuż kontury sukni. Gotowe! Skończyłam dokładnie z dźwiękiem dzwonka. Spakowałam zeszyt i piórniczek do plecaka i wyszłam z klasy. Gwar to jedyne co można było usłyszeć na szkolnym korytarzu. Każdy się gdzieś śpieszył. Każdy tylko nie ja. Szłam powoli korytarzem w stronę wyjścia z budynku. pchnęłam brudne zielone drzwi i pokierowałam się w kierunku samochodu mojej mamy. Chyba jako jedyna ze szkoły nie mam jeszcze prawka. Ludzie! Skończyłam już 17 lat! Miesiąc temu... No ale skończyłam.
Trzasnęłam drzwiami od pojazdu co spotkało się z jęknięciem dezaprobaty ze strony mojej mamy. No nie moja wina, że drzwi w tym gracie się nie domykają.
-Przepraszam- szepnęłam.
-Jest okej- odpowiedziała.
Przez całą do szpitala postanowiłam się nie do szpitala. Dzisiaj mam ściągnięcie szwów. Odruchowo dotknęłam mojego ramienia. Wspomnienia prędzej czy później mnie dopadną.
Skrzywiłam się kiedy pielęgniarka wyciągała kolejny drucik. Nie boli to aż tak, ale szczypie jak cholera. Michael wiedział co mi zrobi. Dobrze to wszystko przemyślał. Teraz uciekł gdzieś do Belfast. Uciekł przed sprawiedliwością. Skrzywdził mnie i nawiał! Przy wyciąganiu kolejnego drucika ktoś zapukał do drzwi przez co pielęgniarka zatrzęsła tymi, takimi nożyczkami co mnie zabolało i popatrzyłam na nią wzrokiem mordercy.
-Przepraszam- zwróciła się do mnie.- Proszę- powiedziała pewnym głosem.
Do gabinetu weszła moja kochana matka. Lana to bardzo elegancka kobieta po czterdziestce. Nie wygląda na swój wiek przez co przyciąga wzrok wielu młodych mężczyzn. Ma swoją małą firmę w centrum Londynu, do którego mamy jakąś godzinę drogi. Mieszkam z nią sama na przedmieściach. Mój ojciec... Zginął w wypadku samochodowym. Byłam tam ja i mama, ale on zdołał wymanewrować samochodem, że inny pojazd trafił w jego stronę. Lana dała sobie radę. Ja już nie. Poznałam Michael'a. Był dla mnie wszystkim, teraz kojarzy mi się z bólem i cierpieniem. Przez niego dwa razy wylądowałam w szpitalu. Pierwszy raz zostałam pobita na imprezie bo mnie zostawił. Drugi raz kiedy spadłam z balkony bo naćpałam się razem z jego znajomymi. Już nie ćpam. To było straszne.
-Skończone- z przemyśleń wyrwał mnie głos pielęgniarki.
Zeskoczyłam z leżanki i wyszłam z gabinetu po to aby pokierować się do samochodu.
Przekręciłam kluczyk w zamku i pchnęłam drzwi od domu. Na podłodze leżało dużo listów i gazet. Podniosłam wszystkie i zaniosłam do kuchni. Pacnęłam nimi o blat i wtedy spomiędzy kartek gazety wysunął się różek koperty. Wzięłam ją do ręki. Dziwne, zaadresowana do mnie. Wyjęłam z szuflady nóż i odcięłam górną krawędź koperty. W środku koperty były dwie kartki. Na jednej nic nie znaczące literki i cyferki. Okej. Fajnie. Na drugiej był list. Ważniejsze... O kurdę!
Przejechałam wzdłuż kontury sukni. Gotowe! Skończyłam dokładnie z dźwiękiem dzwonka. Spakowałam zeszyt i piórniczek do plecaka i wyszłam z klasy. Gwar to jedyne co można było usłyszeć na szkolnym korytarzu. Każdy się gdzieś śpieszył. Każdy tylko nie ja. Szłam powoli korytarzem w stronę wyjścia z budynku. pchnęłam brudne zielone drzwi i pokierowałam się w kierunku samochodu mojej mamy. Chyba jako jedyna ze szkoły nie mam jeszcze prawka. Ludzie! Skończyłam już 17 lat! Miesiąc temu... No ale skończyłam.
Trzasnęłam drzwiami od pojazdu co spotkało się z jęknięciem dezaprobaty ze strony mojej mamy. No nie moja wina, że drzwi w tym gracie się nie domykają.
-Przepraszam- szepnęłam.
-Jest okej- odpowiedziała.
Przez całą do szpitala postanowiłam się nie do szpitala. Dzisiaj mam ściągnięcie szwów. Odruchowo dotknęłam mojego ramienia. Wspomnienia prędzej czy później mnie dopadną.
Skrzywiłam się kiedy pielęgniarka wyciągała kolejny drucik. Nie boli to aż tak, ale szczypie jak cholera. Michael wiedział co mi zrobi. Dobrze to wszystko przemyślał. Teraz uciekł gdzieś do Belfast. Uciekł przed sprawiedliwością. Skrzywdził mnie i nawiał! Przy wyciąganiu kolejnego drucika ktoś zapukał do drzwi przez co pielęgniarka zatrzęsła tymi, takimi nożyczkami co mnie zabolało i popatrzyłam na nią wzrokiem mordercy.
-Przepraszam- zwróciła się do mnie.- Proszę- powiedziała pewnym głosem.
Do gabinetu weszła moja kochana matka. Lana to bardzo elegancka kobieta po czterdziestce. Nie wygląda na swój wiek przez co przyciąga wzrok wielu młodych mężczyzn. Ma swoją małą firmę w centrum Londynu, do którego mamy jakąś godzinę drogi. Mieszkam z nią sama na przedmieściach. Mój ojciec... Zginął w wypadku samochodowym. Byłam tam ja i mama, ale on zdołał wymanewrować samochodem, że inny pojazd trafił w jego stronę. Lana dała sobie radę. Ja już nie. Poznałam Michael'a. Był dla mnie wszystkim, teraz kojarzy mi się z bólem i cierpieniem. Przez niego dwa razy wylądowałam w szpitalu. Pierwszy raz zostałam pobita na imprezie bo mnie zostawił. Drugi raz kiedy spadłam z balkony bo naćpałam się razem z jego znajomymi. Już nie ćpam. To było straszne.
-Skończone- z przemyśleń wyrwał mnie głos pielęgniarki.
Zeskoczyłam z leżanki i wyszłam z gabinetu po to aby pokierować się do samochodu.
Przekręciłam kluczyk w zamku i pchnęłam drzwi od domu. Na podłodze leżało dużo listów i gazet. Podniosłam wszystkie i zaniosłam do kuchni. Pacnęłam nimi o blat i wtedy spomiędzy kartek gazety wysunął się różek koperty. Wzięłam ją do ręki. Dziwne, zaadresowana do mnie. Wyjęłam z szuflady nóż i odcięłam górną krawędź koperty. W środku koperty były dwie kartki. Na jednej nic nie znaczące literki i cyferki. Okej. Fajnie. Na drugiej był list. Ważniejsze... O kurdę!
"Witaj Brie!
Może mnie nie znasz, ale ja ciebie jak najbardziej. Od dziś będę twoim koszmarem. Tak, można mnie określić mianem koszmaru. Takiego z którego nie będziesz się mogła wybudzić.
Nie uciekaj! To tylko pogorszy twoją sytuację. Zabawmy się w grę, na moich zasadach. Będzie ciekawie i gorąco. Na tamtej kartce masz cyfereczki i litereczki. Każda cyfra odpowiada jakiejś literze. Co tydzień dostaniesz list. Bez słów, z cyframi. Ułożysz sobie słowa itd.. Czekaj na kolejny list.
Twój X xx. "
A co jak ja nie chcę się w to bawić? Zginę? Wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon i wybrałam dobrze znany mi numer. Nikt nie odbiera. Jeden... Dwa...
-Rezydencja państwa Ouellet.- odezwał się dobrze znany mi głos, córki właścicieli tej właśnie wspomnianej rezydenci.
-Maryse! Przyjedź.- krzyknęłam i się rozłączyłam.
Ale się wpakowałam!
Subskrybuj:
Posty (Atom)