środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział 4. "Opanowanie."



     Jak wyglądałaby moja śmierć? Ktoś by za mną tęsknił? Mama?
     Chciałam otworzyć oczy, jednak nie miałam na to siły. Oczami wyobraźni widziałam siebie na łące pełnej kwiatów. Zbierałam tulipany. Żółte, te najpiękniejsze. Owinęłam je wstążką, którą nie wiadomo skąd miałam w dłoni. Powstał piękny "bukiecik". Obok mnie pojawił się Louis, jednak bez tatuaży i kolczyków. Na rękach trzymał małą dziewczynkę. Serce podpowiadało mi, że to nasza córeczka.
-Tomlinson!- ktoś krzyknął.
Obejrzeliśmy się, stał tam Michael. Popatrzyłam na Louis'a, był to znowu ten wytatuowany chłopak. Podał mi dziewczynkę i stanął przed nami. Byłam tak malutka że oparłam czoło o jego łopatki. Z moich oczu wypłynęły łzy.
     Otworzyłam szeroko oczy, byłam zdyszana. Oddychałam strasznie ciężko. Bolały mnie nadgarstki. 
-Dzień dobry Panno Richter- usłyszałam głos.- Jestem doktor Zachary Richmond.
Popatrzyłam na mężczyznę. Był strasznie blady, prawie jak kartka. Miał rude, ogniste włosy. Uśmiechał się pokazując perliście białe zęby. Ubrany był w niebieską koszulę, na którą miał narzucony biały fartuch.
-Dzień dobry- powiedziałam cicho.
-Ktoś czeka na ciebie na korytarzu. Może wejść?- zapytał.
-Oczywiście- uśmiechnęłam się.
Do pokoju szybkim krokiem weszła Lana. Wróciła! Ubrana była w wysokie buty na koturnie i krótką czarną sukienkę. Jak zawsze. Mocny makijaż był bardzo widoczny na jej zmęczonej twarzy. Obrzuciła mnie tylko gniewnym spojrzeniem i nic nie mówiła, usiadła na krześle obok.
-Coś ty do kurwy nędzy zrobiła!- krzyknęła.
Drzwi się uchyliły i pojawił się w nich Louis. Ustał obok łóżka i popatrzył się na moją matkę. Obrzuciła go takim samym spojrzeniem jak mnie. Jednak z jej oczu uciekła cała złość i uśmiechnęła się do niego promiennie.
-Ty musisz być Louis- uśmiechała się do niego. Kiedy popatrzyła znowu na mnie jej oczy znowu były zimne.
 Louis skinął głową ale się nie odzywał. Patrzył na mnie, jego oczy były spokojne. A to co nowość! Uśmiechnęłam się do niego lekko. Odwzajemnił ten gest. Słodziak.
Stop! Czy ja właśnie stwierdziłam, że Louis jest słodki? No dobra, może i jest przystojny ale wredny! Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że kiedykolwiek moglibyśmy być razem. Nawet za wszystkie pieniądze świata! Chciałabym żeby mój chłopak mnie szanował, a wątpię, że ON by mnie szanował. Przecież on jest narkomanem, przestępcą i jakimś tam jeszcze człowiekiem zła. On jest diabłem. Maryse mówiła mi, że każdy na niego mówi "Devil", to już samo w sobie źle brzmi.
Wymieniali między sobą zdania, których nie słuchałam. Miałam dość. Chce mi się spać. Przekręciłam się na bok i odpłynęłam do krain moich koszmarów.
     Obudziły mnie głosy kłótni. Otworzyłam szeroko oczy i zobaczyłam doktora Richmond'a trzymającego Louis'a za ramię, a ten natomiast kłócił się z kimś. Odwróciłam głowę w stronę okna. Padało. Usłyszałam plask. Obok mnie usiadł Tomlinson z czerwonym śladem na policzku. Starłam się ukryć swoje rozbawienie. Jego mina wyglądała jak u dziecka, które nie dostało lizaka. Miał złożone ręce, kolejny gest naburmuszenia się.
-Kto cię tak urządził?- zakpiłam.
Od kiedy we mnie tyle odwagi?
-Twoja matka!
Mama? Ona mu tak przywaliła? No niezły ma zamach.
-No nieźle- zaśmiałam się.
-To nie śmieszne.
Trzymał się za policzek i sam zaczął się śmiać. Do pokoju wszedł Richmond razem z jakąś pielęgniarką z wielkimi cyckami. Oczy Louis'a skierowały się bezczelnie prosto na nie. Fuuj. Ja bym jej nawet kijem od miotły nie tknęła. Nie ważne.
Kobieta musiałam mieć około trzydziestki. Na jej palcu, przy prawej ręce widniała obrączka. Nic z tego Tomlinson! Oprócz wielkich cycków była w miarę ładna. Mam nadzieję, że nie będę jej musiała za dużo oglądać.
Richmond złapał mnie za rękę i zaczął odwijać bandaż z mojej ręki. Patrzyłam na niego, był przystojny. Strasznie przystojny. Nie ciągnie mnie do rudych kolesi ale on ma w sobie coś takiego, że mnie do niego ciągnie. Nie należał do typowych lekarzy. Miał sylwetkę typowego kolesia, który walczy w jakiś nielegalnych walkach. Miał złamany nos, to pewne. Nie był on prosty, był krzywy z charakterystyczną "górką" taką jaka zostaje po złamaniu. Pamiętam jak kiedyś Michael'owi złamał ktoś nos i do teraz ma tą "górkę".

     Leżałam już po raz drugi w tym łóżku. Pobił mnie, czarnuch pieprzony. To tak strasznie boli. On to zrobił, zrobił mi krzywdę. Czy on nigdy się nie opanuje? Cholernie się boję. Wszędzie widzę jego postać. On jest wszędzie... Zawsze stoi w cieniu z tym przebiegłym uśmieszkiem. Jest jeszcze straszniejszy niż Louis. Mam tego dosyć! Mam ochotę się zabić, żeby tylko nie widzieć jego twarzy. W nocy chce mnie odłączyć od aparatury. Chce mnie zabić. Codziennie przychodzi do mnie kobieta w siwych włosach i mówi do mnie, ja do niej nie. Mówi, że nie powinnam tym żyć, muszę iść do przodu i nie przejmować się tym. Nawet na nią nie patrzę, więc dlaczego mam jej zaufać? Co jeśli on znowu to zrobi? Mama do mnie nie przychodzi. Louis siedzi tu zawsze, nie patrzę na niego. Boję się, że tak naprawdę to nie on tu siedzi tylko ktoś inny. On napisał ten list. Jestem tego pewna. Tak strasznie się boję.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 Gotowe! Trochę długo. :c przepraszam ale teraz zaczęłam pisać egzaminy :/ rozdział miał się pojawić w święta ale nie dałam rady :c
I co sądzicie o rozdziale? Podoba się? Wyraźcie swoją opinię (to co się wam podoba i nie podoba). To pozwoli mi poprawić swoje błędy!
3 kom = zacznę pisać nowy rozdział. 




3 komentarze:

  1. zakochałam się w tym ff *-* świetnie piszesz, dużo weny życzę i nie moge się doczekać następnego rozdziału (:

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń